Na początku czytania "Sekretu terapeutki" Grety Drawskiej miałam wrażenie, że trafiłam na kolejną, nieco przewidywalną historię psychologiczną z wątkiem kryminalnym w tle. Ot, kolejna książka o terapeutce, której życie się sypie. Zastanawiałam się, czy dam radę przez to przebrnąć i czy w ogóle warto.
Ale z każdą stroną coś się we mnie zmieniało. Z pozoru luźno powiązane wątki – Nina, jej upadek, tajemnicza Zuza, policjantka Joanna, a nawet ten ogień przewijający się gdzieś w tle – zaczęły nagle układać się w mozaikę, która nie pozwalała mi przestać czytać. To było jak patrzenie na niepozorny obraz, który z czasem zaczyna odsłaniać drugie dno.
Nina Mars jako bohaterka niesamowicie mnie zaintrygowała – niejednoznaczna, zagubiona, a jednocześnie silna w swoim bólu. Jej przemiana i stopniowe wychodzenie z psychicznego zamknięcia, w które wpędziło ją to jedno traumatyczne wydarzenie, poruszyły mnie mocniej, niż się spodziewałam. A Zuza… Cóż, jej obecność wprowadziła do tej historii taki rodzaj napięcia, które nie daje spać.
Najbardziej podobało mi się to, jak autorka bawi się czasem, wspomnieniami, i emocjami postaci. To nie jest książka, w której wszystko dostajesz na tacy. Tu trzeba cierpliwie składać elementy jak w dobrym thrillerze psychologicznym. A kiedy nagle uświadamiasz sobie, kim naprawdę jest Zuza – ciarki gwarantowane.
To, co szczególnie mnie ujęło, to sposób, w jaki Greta Drawska prowadzi czytelnika przez kolejne warstwy tej opowieści. Początkowy chaos – rozbite życie Niny, napięcia rodzinne, niejasna rola Zuzy – z czasem zaczyna nabierać sensu. Każda postać, nawet ta z pozoru drugoplanowa, ma tu swoją rolę do odegrania, a każda scena okazuje się częścią większej układanki.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio książka tak mocno zagrała mi na emocjach. Czułam złość, smutek, współczucie, nieufność, a momentami wręcz niepokój. I właśnie ta emocjonalna huśtawka sprawiła, że przepadłam bez reszty. To nie jest tylko thriller. To opowieść o zaufaniu, o tym, jak łatwo można zburzyć życie drugiego człowieka, ale też o tym, jak bardzo przeszłość potrafi determinować nasze tu i teraz.
Zakończenie? Nie będę zdradzać. Powiem tylko, że w pełni mnie usatysfakcjonowało, choć zostawiło też miejsce na refleksję. A to, moim zdaniem, najlepsze, co może dać książka – nie tylko rozrywkę, ale też myśl, która zostaje z tobą dłużej niż ostatnie zdanie.
Dziś, kiedy patrzę na "Sekret terapeutki", wiem jedno: dobrze, że nie odłożyłam tej książki po kilku pierwszych stronach. Bo czasem to, co z początku wydaje się niepozorne, okazuje się najbardziej wciągającą i poruszającą historią, jaką można sobie wyobrazić.