Gdy jesteś w mniejszości i większość nie musi się z tobą konfrontować, łatwo wpakować cię do nieprawidłowo opisanej szufladki – a jest całkiem sporo miejsc na ziemi, gdzie ateiści stanowią wciąż co najwyżej ciekawostkę, kilkuprocentową w skali społeczeństwa. To jak to w końcu jest z tymi ateistami: czy to prawda, że czczą szatana i śmierdzą im stopy?
„50 mitów o ateizmie” to książka z karkołomną ambicją – temat jest jednocześnie niezwykle obszerny, i, paradoksalnie, wąski (jak zwalczać mity na temat wielkiej grupy ludzi, których właściwie łączy tylko li jedynie to, że nie wierzą w siłę wyższą?). Zaprezentowane mity podzielone są na działy: samą istotę ateizmu („ateizm to po prostu inny rodzaj religii”), jakość życia ateisty jako takiego („ateiści boją się śmierci bardziej niż ludzie wierzący”), etyka („bez Boga nie ma moralności”), stereotypy („Hitler był ateistą”), ateizm spiskowy („ateiści chcą odebrać ludziom wiarę”), ateizm i filozofia („ateizm to też wiara”), ateizm i nauka („nie ma konfliktu między religią a nauką”) i wreszcie ateizm a przyszłość (w sensie, że jej nie ma, bo na przykład zakład Pascala). Na koniec misz-masz historii i filozofii, w którym autorzy omawiają początki niewiary i dowody teistyczne.
Jak widać, mają rozmach, filozofy. I siłą rzeczy ten rozmach musi prowadzić do uproszczeń, jednostkowej polemiki i zachęcania czytelnika, by poczytał na własną rękę. Mój największy jednak problem z tą książką to pytanie, do kogo właściwie jest skierowana. Do ateistów, którzy chcą poczytać na swój temat? Do poszukujących, którzy rozważają zmianę frontu i taka reklama im się przyda? No na pewno nie do religijnych fundamentalistów, bo za mało tu szczwanego krygowania się, żeby ich złapać na lekturę. Do umiarkowanych teistów, którzy coś tam słyszeli, ale w sumie to żadnego bezbożnika osobiście nie znają? No ale chyba większości takich ludzi nie trzeba tłumaczyć, że nie każdy ateista to komunista, lewak i cyklista (mit #25), że nie tracą automatycznie poczucia humoru (mit #13) czy A-TEISTA nie czci niechrześcijańskich bóstw, a najlepiej to szatana (mit #10). Autorzy kręcą się wokół dyskursu anglojęzycznego, analizując przede wszystkim zarzuty amerykańskich pisarzy – a jak wiadomo, Ameryka ma wyjątkowo dziwaczny problem z ateizmem jako takim. Szkoda, że mity są oparte na wypowiedziach jednostek, i to takich… specyficznych jednostek. Nie zrozumcie mnie źle, ja chętnie w każdej chwili wytknę palcem Dinesha D’Souzę, ale rozprawianie się co chwila z jego wypowiedziami wydaje mi się pójściem na łatwiznę. Znacznie pożyteczniejszym byłoby skupienie się na powszechnych, zbadanych chociażby ankietowo przekonaniach społeczeństwa, a nie rozkładanie na części pierwsze dyskursów pojedynczych publicystów bez sprawdzania, na ile ich przekonania są podzielane przez resztę. Delikatny żal, że wśród tej 50 nie znalazło się miejsce na kilka stereotypów pozytywnych, no ale.
„50 mitów o ateizmie” jest w gruncie rzeczy jest okej, zwłaszcza, gdy daruje sobie oczywistości i przechodzi do omawiania konkretów, jak analizowanie danych o ateistach skąpiących na datki, zakładu Pascala czy legend o nawróceniu Darwina czy innego Einsteina. To spokojny, letni wstęp do tematu z podstawowym zakresem filozofii (i chwała Bo-- eee, i świetnie, bo nie znoszę filozoficznego babrania się) dla ludzi, którzy niewierzących znają tylko ze słyszenia.
[Recenzja została po raz pierwszy opublikowana na LubimyCzytać pod pseudonimem Kazik.]