Czy może czuć się naprawdę samotny ktoś, kto nigdy nie jadł sam?*
Film Samotny mężczyzna zaciekawił mnie z powodu szumu, jaki wokół niego powstał. Dużo mówiło się o znakomitym debiucie Toma Forda oraz o genialnej roli Colina Firtha. Postanowiłam obejrzeć to „dzieło” i przekonać się, czy istotnie jest tak wielkie. Film okazał się piękny wizualnie, jednak czegoś w nim brakowało, aby powalić mnie na kolana. Sięgnęłam więc po oryginał.
Dzieło Forda jest adaptacją książki Christophera Isherwooda. Nie jest to, jakby się można spodziewać, typowa beletrystyka z fabułą i licznymi dialogami. „Samotny mężczyzna” jest powieścią psychologiczno-obyczajową. Skupia się raczej na nie zawsze poukładanych myślach i opisach pewnych stanów oraz sytuacji.
Nawet bohater nie jest typowy. W książce jest określany jako „to”, „ono zrobiło”, „ono się stało”. Jest jedynie małymi cząstkami siebie, swoich myśli i wkładanych masek, nie określa się go jako kogoś z krwi i kości, kto przeprowadzi nas raźnym krokiem przez całą powieść. W filmie postać bohatera stała się bardziej wyrazista. Możemy jasno stwierdzić, że jest nim George Falconer, niemal sześćdziesięcioletni profesor uniwersytecki. Jak wiemy już z tytułu, jest samotny. Samotny, ponieważ stracił miłość swojego życia – Jima.
Książka praktycznie pozbawiona jest dialogów. Te, które w niej występują, są raczej przywoływane lub wspominane. Całość to tylko opisy, co ciekawe nie wypowiada ich George. W filmach taki sposób narracji nie zawsze pasuje, na szczęście Tom Ford nie tylko dodał dialogi, ale również wszystkie myśli, odczucia i opisy włożył w usta bohatera. Słyszany z offu głos oprowadza nas po życiu i odczuciach George’a. Zabieg ten sprawia, że bohater staje się nam o wiele bliższy. Książka pozostawiała pewien dystans, tutaj zanika on na korzyść profesora.
Różni się także jego charakter. Osoba z książki nie lubi ani świata, ani ludzi. Jest ze wszystkim na nie i nie ma prawdziwych przyjaciół, nawet nie chce ich mieć. Często daje nam do zrozumienia, że to nie on rozmawia z ludźmi, ale jedynie jego głowa, a on zajmuje się w tym czasie czymś zupełnie innym. W filmie wydaje się milszy, mniej cyniczny, choć nadal szybko wpada w gniew.
Czytając Samotnego mężczyznę, czujemy, że coś wisi w powietrzu, że coś się może stać.
Nie ma jednak żadnego planu, żadnego postanowienia dokonania ostatecznego kroku. W filmie mamy od początku pokazane, że George chce się zabić i cały dzień spędza na przygotowaniach do tego. Pragnie pozamykać wszystkie swoje sprawy, aby odejść w spokoju. Być może reżyser zdecydował się na taki krok, aby pokazać widzom ciężar samotności bohatera. W powieści George nie ma nikogo i z nikim nie jest naprawdę blisko, osoby, z którymi się spotyka, wypełniają głównie jego czas i tylko w niewielkim stopniu jakieś pragnienie bliskości z drugim człowiekiem. Mówienie o samobójstwie nie ma wpływu na to, czy widzimy pustkę, która go otacza.
Zachowany zostaje natomiast melancholijny ton całości i praktyczny brak akcji. Dokładne opisy osiedla, sąsiadów czy budynków oraz liczne wywody filozoficzne reżyser zastąpił długimi jazdami kamery i nastrojową muzyką. Przez cały czas patrzymy na wszystko oczyma George’a, to on nam mówi i pokazuje, jak mamy widzieć świat, który go otacza. Reżyser osiągnął to między innymi poprzez „zabawę” barwami. Kiedy bohater jest szczęśliwy, jego świat dosłownie nabiera barw. Wszystko staje się jaśniejsze, przyjemniejsze, kolory stają się żywsze. Pewna wskazówka, aby tak to pokazać, pojawia się w samej książce: I znów, jak przy tenisistach, George czuje, że jest to jasny moment w jego dniu.
Niestety życie George’a jest szare i smutne. Żyje w przekonaniu, że nie przydarzy mu się już nic dobrego, że jest już stary i to kres jego życia. Dlatego też wszystkie barwy są stonowane. Jedynie pozytywne momenty nie są utrzymane w sepii. Żywe, ciepłe barwy pojawiają się jedynie we wspomnianych „jasnych momentach”. Wtedy też kamera zwalnia, a świat ukazany zostaje w slow motion. Niestety nie ma tego koloru za wiele i bardzo szybko znika, to są tylko chwile szczęścia, krótkie i ulotne.
Tragizm tej postaci i ogrom samotności możemy zauważyć, śledząc wspomniane zmiany kolorystyki. Czasami nawet chwilowa rozmowa z dziewczynką z sąsiedztwa, czy zabawa z obcym psem rozjaśniają jego świat.
Po przeczytaniu oryginału zrozumiałam wreszcie, dlaczego tak szeroko komentuje się ten film. Przekonałam się, że powieść jest niesamowicie trudna do przeniesienia na ekran. Wszystkie te myśli i opisy trzeba jakoś zamienić, aby stały się strawne i w pełni zrozumiałe dla widza. Fordowi ta sztuka udała się znakomicie. Położył nacisk na zmysły wzroku i słuchu. Film jest przepiękny wizualnie i okraszony znakomitą muzyką. Nawet cisza pojawia się wszędzie tam, gdzie jest potrzebna. Daje to wrażenie obcowania nie z filmem obyczajowym, ale artystycznym. Co więcej, nie zatracił przez to ducha powieści.
Nakręcenie tego filmu głównie w zbliżeniach i półzbliżeniach oddaje nastrój pewnej intymności. Wiemy, że wchodzimy do wewnętrznego świata George’a, czujemy to i staramy się odnosić do niego z pewnym szacunkiem. Powierzenie głównej roli Colinowi Firthowi było znakomitym posunięciem. Aktor ten zagrał wspaniale i przybliżył nam bohatera tak bardzo, że jesteśmy w stanie pojąć, co przeżywa.
Teraz mogę z czystym sumieniem ogłosić, że film Forda jest znakomity. Nie mam również zastrzeżeń co do treści czy realizacji. Nie zgadzam się jednak z reklamowaniem tego dzieła, jako „wielkiej opowieści o miłości”, ponieważ nie jest to główny temat. Miłość była, a utrata tej miłości przysporzyła wiele cierpienia, to prawda, nie jest jednak najważniejsze to, co było, ale to, co zostało. Samotność. Samotność człowieka, który utracił wiarę w to, iż może jeszcze kiedyś być szczęśliwy.