Do powieści Pieśń pustyni przyciągnęła mnie okładka. Wszechobecny piasek od razu skojarzył mi się z Diuną Franka Herberta, która zachwyciła mnie przed laty. Sięgnęłam więc po książkę Grzegorza Wielgusa z nadzieją, że przeczytam coś równie wciągającego.
Pamiętam, jakie postacie pojawiały się w książce Herberta, pamiętam też zarys fabuły, nie pamiętam jednak, jak sobie wyobrażałam te postacie, nie powtórzę też szczegółów fabuły krok po kroku. Obejrzałam wszystkie dostępne adaptacje Diuny i one sprawiły, że pewne rzeczy związane z książką zatarły się w mojej pamięci. To jednak, co doskonale zapamiętałam, to klimat całej serii książek oraz uczucia, jakie pozostały we mnie po lekturze. Do dziś na myśl o „Diunie” czuję, jakbym miała piach w zębach. Tego samego oczekiwałam po książce Pieśń pustyni i muszę przyznać, że to otrzymałam.
Przez większą część Pieśni pustyni podążamy za Zirrą, Pustynną poszukującą białopyłu na rozkaz Dominium. Już na pierwszych stronach książki mamy okazję poznać ją jako odważną i sprytną bohaterkę, nie jest ona jednak ani niezniszczalna, ani nieustraszona. I to właśnie sprawiło, że tak bardzo się wciągnęłam już na początku powieści. Ludzkie cechy postaci pozwoliły mi się z nią identyfikować. Co więcej, w toku powieści poznajemy ją jeszcze lepiej – czujemy jej miłość, potrzebę obowiązku, wstyd, zniechęcenie oraz pragnienie odwetu.
W Pieśni pustyni mam wszystko to, co powinno się znaleźć w naprawdę dobrej książce. Jest wciągająca fabuła, zupełnie nowy, ciekawy świat, który ma własne prawa, religie i rasy oraz bohaterów z krwi i kości.
Tych ostatnich poza Zirrą jest wielu, możemy ich lubić bardziej lub mniej, ale nie możemy im odmówić bycia „jakimiś”. Każdy z nich ma swoją przeszłość, swój charakter, swoje wady i zalety, a także swoje cele. Mają jeszcze jedną cechę, której poszukuję w książkach – nie da się ich ze sobą pomylić. Nie są tylko masą z tła, ale ludźmi, których los mnie interesuje. W dodatku ich losy się ze sobą splatają, a historie przenikają. Jedyny zgrzyt miałam podczas pojawienia się wątku Staurosa. Zajęło mi trochę czasu, zanim się połapałam, kim on jest i co się właściwie dzieje.
Wspomniałam już o rozbudowanym świecie. Mamy wielkie Dominium, które pochłania wszystko dookoła, i mamy mniejsze państwa – te są ciekawsze, ale często wykorzystywane przez molocha lub przez niego niszczone. Tak wielki świat ma też swoje religie, na szczęście system wierzeń jest dobrze wytłumaczony i szybko jesteśmy w stanie go zrozumieć. Jest i białopył, którego wszyscy pożądają, jak przyprawę z Diuny. Białopył to proszek trudny do odróżnienia od piasku. Dodaje się go do złota, broni i zbroi, a jego niezwykłe właściwości sprawiają, że po przetopieniu nie da się go ukraść. Tylko Pustynne są w stanie go odnaleźć na pustyni Erkal. Jednak kobiety, przez których ręce przechodzi fortuna, wcale nie są bogate.
Bardzo podobał mi się humor zawarty w książce, nieco czarny i dopasowany do każdej sceny. Lubię, gdy akcja i opisy są co jakiś czas przerywane sarkastycznymi zdaniami. Ale tutaj najbardziej urzekło mnie co innego. Niektóre zdania są bardzo wymowne, a po nich nastaje cisza odbijająca się w myślach, jak w tym cytacie „Burza cichła. Łzy gasły”. Aby go lepiej zrozumieć, trzeba przeczytać książkę, ale właśnie takie zdania zostają ze mną na dłużej.
Jak już wspomniałam, Pieśń pustyni Grzegorza Wielgusa spełniła moje oczekiwania. Szukałam książki podobnej do dzieła Herberta – i taką znalazłam. Chciałam dostać coś, co będzie się idealnie czytało podczas upalnych dni – i to dostałam. Chciałam przeczytać książkę, która odda mi poczucie pisku chrzęszczącego w zębach – i ją przeczytałam.