Mariusz Ziomecki to zupełnie do tej pory nieznany mi autor. Do kupienia tej książki zainspirował mnie post na jednym z blogów i muszę przyznać, że nie żałuję decyzji. Jestem z tego samego pokolenia co bohater książki i jego przyjaciele więc z zainteresowaniem wczytywałam się w jej wielowątkową treść, w której bogate w wydarzenia intrygujące wątki współczesne przeplatają się z równie bogatymi wspomnieniami bohatera dotyczącymi lat od 50 do 80-tych ubiegłego wieku. Jan Kamyk, uznany w kraju poeta, po samobójczej śmierci żony, która nastąpiła wskutek ostracyzmu jakim niesłusznie została dotknięta przez przyjaciół i środowisko opozycyjne, emigruje wraz z synkiem do USA i zrywa wszelkie kontakty z rodziną, przyjaciółmi i krajem. Tam zmienia nazwisko na John Pebble a jego poezja powstaje w języku angielskim. Po ponad dziesięciu latach z niechęcią, ale jednak, powraca, by spotkać się z przyjaciółmi, którzy podjęli próbę wyjaśnienia winnych zdrady, która zaprowadziła grupę opozycjonistów z ich paczki do więzień a później po raz drugi, gdy dowiaduje się, że umierający jest jego ojciec. Tym razem przylatuje z synem Antonim, który dzięki temu poznaje rodzinę swego ojca i matki a sam w pewnym sensie ma wpływ na to, że Jan zaczyna się odnajdywać w klanie Kamyków, z którym nie czuł się uczuciowo związany.
"Mr. Pebble i Gruda" to prawdziwa cegła, prawie 900 stron pisane dość drobnym drukiem więc czytałam ją cały grudzień, ale nie dlatego żeby mnie nudziła, lecz z braku czasu, który nie pozwalał mi ją mimo objętości szybko pochłonąć i zatopić się w nurcie snutej przez Autora sagi rodu Kamyków na przestrzeni wielu dziesięcioleci. W powieści bardzo dużo się dzieje, bo też szeroki jest zakres czasowy jej akcji a wątki współczesne powiązane są mocno ze wspomnieniowymi, gdyż przeszłość jest tu bardzo istotnym czynnikiem, determinującym postępowanie głównego bohatera, który wolałby nie powracać do bolesnych spraw, które zaważyły nawet na wieloletnich przyjaźniach. Autor prawdopodobnie wykorzystał w powieści sporo własnych doświadczeń i wspomnień. Był opozycjonistą, emigrował i wyprowadza czytelnika również poza Warszawę w dolinę Drwęcy, gdzie sam czuje się tak dobrze, jak bohaterowie jego książki. I dlatego jest ona taka prawdziwa chociaż momentami czyta się ją jak powieść sensacyjną. A mimo woli w trakcie czytania nasuwa się pytanie: kto być może nawet ze znanych osób kryje się za postaciami występującymi w książce?
Mimo stylu w jakim napisana jest książka, wydawałoby się lekkim, potoczystym jak nurt Drwęcy, która jest jedną z jej bohaterek, nie do końca jest to łatwa lektura. Zawiera bowiem ona również sporą dozę wiedzy historycznej, która wymaga od czytającego przynajmniej minimum własnej wiedzy w tym względzie, gdyż cofnie się aż do początków II Rzeczpospolitej.
"Mr. Pebble i Gruda" ma wiele atutów natury literackiej, a jednym z nich są liryczne wiersze Jana Kamyka rozpoczynające każdy rozdział a także fakt, że czuje się iż ta proza była pisana przez kogoś komu poezja w duszy gra. A poza tym jest to książka o różnych odmianach miłości i trudnych relacjach rodzinnych, które szczególnie doskwierają, gdy jest się nadwrażliwcem, jak Jan Kamyk. Również o tym, że warto wychodzić sobie naprzeciw, warto wybaczać i nie warto rezygnować z uczuć.
W trakcie czytania "Mr. Pebble i Grudy" również niestety mi dwukrotnie "zazgrzytało". Szkoda wielka, że autor tak obrzydził wizerunek księży jakiejś parafii warszawskiej i to z czasu, gdy kościoły stały otworem dla opozycjonistów. I zastanawiam się ile mogło być prawdy w tym co pan Ziomecki przedstawił w książce, bo czyż faktycznie mogło być tak, że jeden z księży, stary proboszcz, molestował bohatera w trakcie nauk przedmałżeńskich a drugi pijany w sztok dawał mu ślub? Muszę przyznać, że zostałam tą sytuacją niemile zaskoczona i to zepsuło mi odbiór książki.
Również wątek kresowy, w którym teść bohatera, Żyd, wspomina spalenie przez miejscowych Polaków Żydów w synagodze wzbudził we mnie mieszane uczucia, gdyż nigdzie nie znalazłam jakiejkolwiek wzmianki o tym, by Polacy na Kresach w czasie niemieckiej okupacji takich aktów dokonywali.
Nie wszystko da się traktować jak tylko fikcję literacką, szczególnie gdy może to negatywnie rzutować na mniejszą czy też większą grupę społeczną.