Już po lekturze pierwszej książki Nessera (był to "Człowiek bez psa") wiedziałam, że kupowałam kryminał, a dostałam literaturę.
To samo, tylko bardziej, odnosi się do ostatniej części cyklu o inspektorze Barbarottim "Rzeźniczka z Małej Birmy".
Oto mój ulubieniec pośród inspektorów, inspektor Barbarotti, wracający do pracy po długim, przymusowym urlopie dostaje do rozwiązania starą sprawę z 2005 roku. Starą i w dodatku, zdałoby się, już rozwiązaną - sprawę elektryka, który pewnego dnia zaginął. Jego partnerką w czasie, gdy zaginął była kobieta, tytułowa "Rzeźniczka z Małej Birmy", 16 lat wcześniej oskarżona, osądzona i skazana za zamordowanie i poćwiartowanie męża. Barbarotti próbuje odkryć, czy między tą zbrodnią sprzed lat a zaginięciem elektryka istnieje jakikolwiek związek. I nie wiadomo tylko, czy to stare śledztwo jest w ogóle ważne, czy po prostu chodzi o danie inspektorowi jakiegoś prostego zajęcia, które pozwoli mu pomóc powrócić do równowagi i zająć czymś myśli, a jednocześnie, gdyby te myśli jednak nie dały się zająć, nie rozwiązanie go nie przyczyniłoby zbyt wielu szkód.
A próby powrotu do normalnego życia mają w tej książce znaczenie większe niż wszystkie kryminalne wątki, ponieważ Barbarotii powraca po urlopie, którego powodem była wielka, osobista tragedia. I to sprawia, że nie jest on jedynym bohaterem powieści.
Drugim, równorzędnym, jest smutek.
Nie depresja i nie żałoba, ale smutek, wszechogarniający, otulający jak kokon smutek, który hamuje ruchy i sprawia, że ciężko się oddycha, i z którego nie ma wyjścia, można go tylko przeżyć. I wydaje się, że się nie przeżyje. Albo, że żyć z nim będzie się już zawsze, niezmiennie, wlokąc się bez nadziei i bez sił dzień po dniu, ten dzień po dniu, który trzeba będzie jakoś przeżyć, bo wokół są ludzie, którzy na ciebie liczą i za których jesteś odpowiedzialny - i tak do końca życia.
Nie znaczy to jednak, że historia zbrodni nie jest ciekawa albo nie wciąga. Jest - jak zwykle u Nessera - opisana powoli, akcja zawiązuje się mały krok po małym kroku, stopniowo, w kolejnych retrospekcjach, odsłania się przed nami historia Rzeźniczki – kobiety, która pewnego dnia nie wytrzymała z mężem pijakiem i despotą, i po prostu go zabiła. To przynajmniej zeznała w sądzie. Ale co tak naprawdę wydarzyło się w Małej Birmie latem 1989 roku? Prawie przez całą lekturę czytelnik ma uczucie, że doskonale to wie. A na koniec dowiaduje się, że nic nie wiedział, i że od samego początku źle zgadywał.
Ale ta powieść pozostanie w mojej pamięci przede wszystkim jako studium żałoby. Idealnie opisane studium żałoby. Od pierwszego spotkania z Håkanem Nesserem przekonana byłam, że oto zetknęłam się z Pisarzem, który akurat przez przypadek pisze kryminały (podczas gdy na przykład Camilla Lackberg jest - w moim subiektywnym odbiorze - wyłacznie autorką kryminałów, a nie pisarką), ale gdyby zapragnął napisać nie-kryminał uczyniłby to równie świetnie. I "Rzeźniczka z Małej Birmy" stanowi w pewnym sensie dowód potwierdzajacy tę tezę. Jest książką w książce. Powieścią obyczajową w kryminale. Dwoma w jednym.
W kilku słowach, delikatnie i z wielkim psychologicznym wyczuciem autor potrafi opisać tak szeroki wachlarz emocji, że to po prostu zdumiewa.
Każda jego książka wydaje mi sie lepsza niż poprzednia, zawsze, choćby trudno jej się było za nią zabrać (patrz: "Drugie życie pana Roosa"), np. "Samotnych" uznałam za arcydzieło nie tylko gatunku, i naprawdę trudno mi było uwierzyć, że część piąta serii o Barbarottim jest lepsza, a tu surprise, surprise, rzeczywiście chyba jest, napisana tak subtelnie, tak bardzo chwytająca za gardło, tak niesamowicie wiarygodna w opowiadaniu o życiu człowieka, który musi żyć dalej, choć wydaje mu się, że nie ma po co, że nie da rady; i to jest opisane wspaniale, nienachalnie, prawdziwie jak życie, które przecież toczy się i zmienia powoli, ślimaczo, dzień po dniu, i wielkie skoki i wielkie zmiany zdarzają się w nim raczej rzadko.
Nesser niezwykle umiejętnie i z talentem genialnego, budzącego podziw portrecisty pochyla się nad każdym człowiekiem i potrafi kilkoma pociągnięciami nadać mu wszystkie barwy i odcienie tęczy, a pisząc wywołuje emocje, jakże umiejętnie - po prostu prowadzi czytelnika jak na sznurku tam, gdzie sam chce. Potrafi pisać fascynująco o rzeczach trudnych i nie depresyjnie o rzeczach smutnych (potrafi też pisać bardzo depresyjnie o rzeczach depresyjnych, a już "Człowiek bez psa" to istny Bergman XXI wieku, ale to insza inszość).
Przy tym - bez względu na gatunek literacki, w którym się specjalizuje, mroczną tematykę powieści i grzebanie w ludzkich duszach w poszukiwaniu uzasadnienia dla najgorszych ludzkich instynktów i postępków - chyba naprawdę lubi ludzi. I sprawia, że w zamian lubi się inspektora Barbarotti.
W dodatku "Rzeźniczka z Małej Birmy" ma zakończenie, które jest jak błysk nadziei wśród mroku.
I za to jedna gwiazdka więcej, jako, że Nadzieję cenię ponad wszystko.