Rzecz cała dzieje się w Dzikowie, niegdyś był to osobny obszar słynący z Pałacu Tarnowskich, dziś jest to dzielnica Tarnobrzega (jak podaje Wikipedia). W tym to malowniczym miejscu naszej pięknej Ojczyzny mieszka sobie dość specyficzna rodzinka. Mały kaleki chłopiec Rysiu Falarz, jego ojciec kombinator, wynalazca, lecz przede wszystkim alkoholik, oraz jego matka była dziedziczka, obecnie ''meliniara''. Dla tych, co nie wiedzą, tłumaczę, że ''meliniara'', to dość wredne określenie kobiety, która handlowała wódką, wtedy kiedy jeszcze nie było nocnych sklepów i stacji benzynowych, czyli po prostu prowadziła melinę.
Akcja tej powieści toczy się w czasach bardzo ciekawych, bo wtedy kiedy następowały przełomowe przemiany ustrojowe w naszym kraju. Kiedy poznajemy Rysia, ma jakieś chyba z 10 lat, bo właśnie szykuje się do pierwszej komunii świętej. To właśnie on jest narratorem tej historii i jej głównym bohaterem. Rysio jeździ na wózku inwalidzkim, ma sparaliżowane nogi, nie wiadomo czy taki się urodził, czy miał jakiś wypadek. Matka codziennie wozi go w tym wózku na rynek i zostawia na cały dzień obok tytułowej ''ławki pod kasztanem''. Jest to dość specyficzne miejsce, centrum wszystkiego. Przez tę symboliczną ławkę i przez Rysia, przetacza się cały przekrój mieszkańców Dzikowa, by sobie porozmawiać z Rysiem, a czasami tylko po to, by się wygadać. A Rysio wszystkiego wysłuchuje i komentuje w charakterystyczny dla siebie sposób.
Przychodzi więc i ksiądz, który, jak mówi ''potknął się'' o kalectwo Rysia i stracił wiarę. Luśka dozorczyni i Julka lodziarka, która uwielbiała chodzić na niebotycznie wysokich szpilkach. Głupia Juźka, która miała stawy jak z gumy i poeta Warecki i nawet dzielnicowy Skrzypek. Czasy się zmieniają, z Rysia wyrasta Ryszard mężczyzna, potem Ryszard biznesmen. Jednak ja jakoś nie polubiłam ani Rysia, ani Ryszarda.
Dla mnie to po prostu zgorzkniały wredny cynik i hipokryta, który dzięki pieniądzom osiąga władzę, która mu pozwala manipulować ludźmi, jednocześnie studiując zapamiętale biblię. Nie znalazłam w tej lekturze też nic zabawnego, widocznie moje poczucie humoru z tym niby mającym być w tej książce okazało się słabo kompatybilne. Książkę jednak warto przeczytać, chociażby po to, by poprzyglądać się w lekko beletrystyczny sposób, jak ''hartowała się stal'', w tym wypadku ta kapitalistyczna. Bo to były dobre czasy właśnie dla takich wszelkiej maści ''Rysiów'', którzy bez żadnych szkół i szkoleń znaleźli się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie i potrafili to wykorzystać. To ci ''Rysie'' którzy zaczynali od melin, lichwy i polowych łóżek, by wybujać na wielkich ''biznesmenów''. Smutne to wszystko jakieś... W mojej ocenie książka dobra, ale tylko tyle.