Rycerz z Alcantry jest kolejną odsłoną sagi autorstwa J.S. Adalid'a opowiadającej o mężnym rycerzu Luis'ie María Monroy'u, który przygotowuje się do złożenia ślubów na rycerza zakonu Alcantra. Zupełnie, jak w pozostałych tomach, autor obrazuje historię Luis'a na podłożu historycznym, co dodaje wiarygodności powieści.
Już sama okładka skutecznie potrafi przyciągnąć czytelnika. Mężczyzna, na niej przedstawiony wydaje się być postacią tajemniczą, a statek jest jak gdyby synonimem podróży, jakie zmuszone jest przedsięwziąć główny bohater. Wraz z nim możemy udać się niezapomnianą podróż po ówczesnych czasach, które zostały tu przedstawione z należytą starannością. Aż trudno pomyśleć, iż sam Adalid nie żył wtedy, gdy rozgrywały się wydarzenia przez niego przedstawione, bowiem opisuje je z taką lekkością i dokładnością, że możemy mieć wrażenie, iż naprawdę towarzyszymy tytułowemu rycerzowi.
Duża czcionka, do której początkowo nie byłam przyzwyczajona, a która drażniła moje oczy, powoli stała się mniej wyrazistym elementem, gdy dałam się ponieść słowom. Jednak i tu nie było mi dane zaznać całkowitego relaksu z książką, gdyż co rusz rzucały się w oczy różnorakie błędy; począwszy od przecinków po brak niektórych liter i powtórzenia. Całe szczęście, iż było tak wyłącznie na samym początku, a może po prostu czytelnik po pewnym czasie przestaje zwracać na nie uwagę? Ważne było jednakże, iż mogłam zanurzyć się w świat tajnych misji, szpiegów i uczuć żywionych przez Manroy'a do kogoś, na kogo nie powinien był nawet spojrzeć. Mimo to, piękno i otwartość mieszkańców Stambułu pokazują głównej postaci, że nie wszystko jest takie, jakim mogło się wydawać, a ludzie dotychczas sądzeni po pozorach nie są zupełnie tacy, jakimi przedstawiają ich inni.
Akcja początkowo rozwija się bardzo powoli, rzekłabym, że wręcz ślamazarnie. Mniej więcej w połowie książki dajemy całkowicie pochłonąć wydarzeniom, gdzie tajemnica jest nam zgoła wiadoma, chociaż z chęcią możemy obserwować poczynania bohaterów, ażeby całkowicie ją rozwikłać. Szkoda, iż drugoplanowym postaciom nie poświęcono wiele uwagi, bo z pewnością na nią zasługują. Wśród nich występują bowiem postacie niezmiernie barwne i potrafiące być dla rycerze nie lada kłopotem. Lecz autor konsekwentnie trzyma się historycznych faktów, co jest jednocześnie zaletą, jak również i wadą.
Manroy wraz z Juan'em Barelli stają się wykonawcami ważnej woli Króla, wysyłającego ich w tajną misję, na drodze której spotykają wielu ludzi, najczęściej przyjaźnie im nastawionych. Podłość, z jaką jeden z nich wykorzystał ufność tłumacza, może wzbudzać kontrowersje, chociaż była koniecznością. Wszystkie czyny, jakie wykonują mają doprowadzić ich do jednego - celu. Nie obchodzi ich, iż ranią uczucia nowo poznanych, a jeżeli już czują jakieś wyrzuty sumienia (głównie Luise, bo to z jego perspektywy prowadzona jest narracja) nie są one nazbyt wielkie. Mimo to, rycerzowi udaje się załagodzić wszelakie spory, a nawet odratować utraconą sympatię sługi potężnego rodu.
Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie, Manroy'a, niektórym przypadnie do gustu, a innym niekoniecznie. Ja sama wolałabym dowiedzieć się o wiele więcej o tym wszystkim, niźli z myśli głównego bohatera. Interesowały mnie poglądy Wielkiego Turka i innych, a nijak nie mogłam przeniknąć do ich głów i dostrzec rzeczywistości takiej, jaka była według nich. Pomimo tego, rycerz wielokrotnie miał dość trafne przypuszczenia. Jakieś potknięcie, chociaż było jedno, lecz o niewielkich konsekwencjach, z pewnością wzbogaciłoby akcję.
Pomimo, że książka nosi miano historycznej, może znaleźć uznanie także i w oczach wielbicieli przygodowych powieści. Wiele z końcowych rozdziałów nosi znamiona dobrej opowieści, z którą ciężko przyszło mi się pożegnać. Nim akcja na dobre się rozpoczęła, nastąpił koniec "Rycerza z Alcantry". Jednakże pocieszam się myślą, iż to nie ostatnie dzieło Adalid'a i jeszcze wiele razy będę mogła poznać zadziwiające perypetie Manroy'a, który mimo swych wad stał się dla mnie kimś bliskim. To właśnie należy przyznać autorowi; stworzył postać tak wyrazistą i posiadającą cechy wielu ludzi, że mogłaby żyć tuż obok nas.
Podsumowując, początkowo trudno przyzwyczaić się do stylu pisarza i ogólnego zarysu dzieła, jednakże warto poczekać do chwili rozwinięcia się akcji, bo z pewnością się nie zawiedziecie. Nawet sami nie zauważycie, kiedy z lekko znudzonej pozycji półleżącej przeniesiecie się do pięknego Stambułu, spragnieni nowych wrażeń.
Recenzję umieściłam uprzednio na:
http://recenzje-powiesci.blogspot.com/