Tak jak Marta była znudzona swoim życiem, tak ja zanudziłam się monotonnie prowadzoną narracją. Tego się nie spodziewałam, że książkę z silnymi atutami można tak zemleć jak pasztet i to bez przypraw. Zero namiętności, jakiejś iskry, a przecież powinno się wciągnąć w pasje Grażyny, prowadzącej kulinarne programy, ekspresyjnej kobiety, pasjonatki i mimo wszystko optymistki. Marcie można współczuć wyboru męża totalnie ignorującego potrzeby jej i dziecka, ale przecież jeszcze jest tajemnica rodzinna, nieznana część rodziny zamieszkałej w USA. I co? Im dalej tym mój zapał osiadał... na mule rozwleczonej fabuły pozbawionej jakiegokolwiek kolorytu.
Ponad 300 stron płaczu Marty nad swoją jałową egzystencją. Ile można rozpisywać się nad czymś takim? Czy dzięki temu czytelnik lepiej zrozumie życie bohaterki? Czy bardziej się z nią zżyje? Bo co? Autorka przewidywała chyba, że trafi jej książka do czytelniczek, które akurat będą w podobnym położeniu co Marta. Zdołowana, bo mąż praktycznie nie widzi w niej kobiety, o którą powinien dbać, dopieszczać. A pięciolatkę raz traktuje, jak nieporadne maleństwo, to znów uważa ją za dużą, która sama sobie poradzi. Przy tak niedojrzałym emocjonalnie człowieku, nastawionym jedynie na spełnianie się w swojej pracy i podniecaniu czymś, co tylko jego interesuje, jednocześnie kradnąc czas rodzinie ma się odczucie, że kilkuletnie dziecko zdolne jest to lepszych przemyśleń obserwując dorosłych. Tylko dlaczego odnoszę wrażenie, iż nawet w codziennej rutynie naszego prawdziwego dnia nie jest tak mdło, jak w przedstawionej sytuacji? A w przypadku, gdyby rzeczywiście tak było, to po co dobijać się jeszcze monotonną opowieścią?
Anna Szepielak w prologu rozbudza ciekawość czytelnika, który sądzi, że oto przed nim bogata we wrażenia lektura, a tu figa z makiem. Gości z Ameryki możemy spodziewać się za połowa treści, a to co miało ubarwiać i nadać smaczek powieści jest gdzieś tak wciśnięte pomiędzy nudne rozmowy z matką, córeczką i siostrą głównej bohaterki. W ogóle mam wrażenie po lekturze, że całość składa się z nudnych dialogów prowadzonych głownie przez te bliskie sobie kobiety. Za to opis relacji jest tu traktowane po macoszemu. Wszystkiego dowiadując się z punktu Marty mamy ograniczone pole manewru, bo emocjami biorącymi górę jest tu żal i frustracja kobiety, która już nie radzi sobie w życiowej sytuacji. Czasem z pomocą przychodzą fragmenty przemyśleń Grażyny, która niejako objaśnia sytuację nadając temu pełniejszy obraz, ale to wciąż za mało. Wypowiedzi innych krewnych są tu tez ograniczone, dają pewną wizję zdarzeń, coś podpowiadają, ale w sumie do sagi rodzinnej to tej książce dużo brakuje. Przede wszystkim specyficznego stylu opowieści, który zaciekawia i przytrzymuje czytelnika przy książce nawet wtedy, gdy są opisywane mniej istotne sprawy, codzienne zdarzenia. Tutaj tego nie doświadczyłam, bo całość jest prowadzona na tym samym poziomie.