„Rozkosz nieujarzmiona”, cóż za pyszny tytuł: intrygujący, niebezpieczny, finezyjny i podniecający. Przymiotniki te idealnie oddają też cechy fabuły, traktującej o demonicznym, nieokiełznanym pożądaniu, niebezpiecznych i krwistych akcjach, postaciach będących pokazowymi osobnikami swojego gatunku oraz o groźniej, jednocześnie nie do pokonania więzi.
Tayla należy do gatunku ludzkiego, jest zabójczynią demonów, strażniczą Aegis, wyszkoloną w technikach walki, broni i magii aby likwidować wszelki pomiot diabelski chodzący nocą po mieście. W wyniku gatunkowej walki mocno poturbowana trafia do szpitala dla... demonów, dokładniej do Podziemnego Szpitala Miejskiego w którym rządy sprawują trzej bracia Eidolon, Shade i Wraith. Demoniczna drużyna obdarzona w uzdrowicielskie moce niesie pomoc poszkodowanym nie bacząc na przynależność gatunkową. W przypadku zabójczyni Aegis mają chwilę wahania, gdyż jest ona dla nich bezpośrednim zagrożeniem, tym bardziej coraz więcej demonów pada ofiarą groźnego handlu organami i kto wie czy ta drobna, seksowna ludzka kobieta nie jest łowczynią. Pomimo obaw Eidolon bierze na siebie odpowiedzialność za wyleczenie Tayli, niebawem odkrywa, że kod DNA strażniczki nie jest tak oczywisty jak by się wydawało, do tego dochodzi palące i niezrozumiałe pożądanie, które ogarnia go na widok kobiety. Doktorek ma szczęście, ponieważ Tayla również nie jest w stanie panować nad swoim popędem w jego obecności, tylko jak pogodzić to z naturą strażniczki Aegis, która nienawidzi demonów, pała do nich wściekłością oraz żądzą zemsty.
Domyślałam się, że książka jest z gatunku hot, ale nie sądziłam, że Larissa Ione napisała powieść tak gorącą, że należałoby ją czytać pod zimnym prysznicem. „Rozkosz nieujarzmiona” to mocno erotyczne urban fantasy, zastanawiam się czy określenie erotyczne nie jest za słabe dla tej książki, gdyż niektóre sceny na pewno wywołałby rumieniec zawstydzenia na słodkiej buzi Fanny Hill, bohaterki słynnych pamiętników opisujących realia branży miłosnej w XVIII- wiecznym Londynie, no ale my tu gadu, gadu a temat ucieka.
Pomijając zmysłową stronę książki, której absolutnie nie należy lekceważyć, to powieść ta ma masę innych atutów. Największą z zalet jest oryginalna fabuła. Rzeczywistość stworzona przez Ione funkcjonuje na określonych zasadach, po części opartych na Demonice, biblii demonów, która zaskakuje regułami i interpretacją stworzenia świata, pomysłowość autorki w tej materii nie zna granic, poza tym historia ta ma wiele odcieni, tutaj nic nie jest czarno-białe, demon nie zawsze jest zły a człowiek szlachetny.
Nie bez kozery jestem pod totalnym wrażeniem kreatywności autorki, mało tego, że wydarzenia naładowane są olbrzymia energią, są zaskakujące i często okraszone pikantnym dowcipem, to również wprowadzenie tak wielu niekonwencjonalnych postaci jest genialnym posunięciem. Na stronach książki przewija się masa przeróżnych nadprzyrodzonych istot, mamy demony, wilkołaki, wampiry, trafiają się też rusałki i stworzenia, które ciężko przypisać do jakiegokolwiek gatunku. Jednak każda z tych istot jest unikalną postacią, zachwycającą w swoim ohydztwie lub niepokojąca w idealnym wizerunku. Kreacje bohaterów są pełne i urzekające.
Nie byłabym sobą gdybym nie wspomniała o tyci, tyci niedociągnięciach. Styl pisania Larissy Ione jest jak fala oceaniczna, raz z impetem unosi się hen wysoko, żeby za moment spadać na łeb na szyję, trochę jest nierówno, czasami infantylnie, momentami irytująco. Zastanawiam się czy przypadkiem wady te nie są wynikiem tłumaczenia, np. nagminne używanie słowa frustrujący po pewnym czasie staje się naprawdę frustrujące, ile w tym „ręki„ autorki, a ile wynika z braku weny u tłumacza?, nie wiem. W każdym razie mankamenty te nie przytłaczają powieści i nie psują przyjemności czytania, a proszę mi wierzyć, przyjemności jest bardzo dużo.
„Roskosze nieujarzmione” to pierwsza część serii Demonica, notowanej na listach bestsellerów New York Timesa i USA Today. Czytelnicy kochają ten hardcorowy, nasycony erotyzmem cykl, na tak grzeszną paletę nadprzyrodzonych bohaterów i efektowną akcję nie trafia się za często, mając to na uwadze, przymykam oko na małe skazy i wysoko oceniam powieść.
Bardzo polecam książkę Larissy Ione, schowajcie pruderię głęboko pod podłogę, bo czytanie przygód Tayli i Eidona to nieziemsko pasjonująca przygoda, ja w każdym razie z niecierpliwością czekam na kontynuację, zawczasu inwestując w porządną maszynę do produkcji lodu, na pewno się przyda.