Kiedy wzięłam ją do rąk stwierdziłam, że nic nie dzieje się przypadkowo, dlatego też postanowiłam się w nią zagłębić bardziej zabierając do domu...
Jeszcze zanim na dobre wczytałam się w rowerową przygodę pana Maciąga po Chinach, Wietnamie i Kambodży czułam skrycie, że książka którą ogarnę zapewne w jeden dzień, pozostawi we mnie poczucie niedosytu; chociażby spowodowanego przez jej skromne gabaryty... ( Dodatkowo jest bardzo dużo; trzeba zaznaczyć interesujących zdjęć, co dodatkowo sprawia, że treści do czytania jeszcze mniej - Niestety, coś za coś)
Po części sprawdziły się moje przeczucia, bo rzeczywiście zaliczyłam ją w dwie godziny i ogólnie rzecz biorąc zabrakło mi pożądanego dreszczyku nieprzewidywalnej przygody i nutki adrenaliny...
Oj, było to wszystko, ale na pewno nie w takim stopniu, żebym zaczęła obgryzać paznokcie i żałować, że znajduję się w tej chwili w swoim pokoju,a nie doświadczam czegoś nowego...
To były moje pierwsze skojarzenia i mogłabym mieć jakieś pretensje, że nie zostałam wystarczająco zaciekawiona i zabrana w świat przygody, gdyby nie jeden najważniejszy fakt: Nie o to autorowi książki chodziło!
On w zupełnie inny sposób podziałał na mnie i oczywiście, był to ten lepszy sposób, bo wewnętrzny i psychiczny ;)
Robb już na wstępie zaznaczył, że będzie to opowieść człowieka, który chce poradzić sobie ze złamanym sercem i odnaleźć siebie w zagubieniu i bezsilności jaka dotknęła go po zdradzie najbliższej mu kobiety...
"W życiu nie ma zasad. Nawet najdrobniejszych. Nie można polegać na niczym i na nikim. Ani na ludziach których kochamy, ani na samych sobie..."
Z takim oto podejściem do życia, pogubiony i załamany wsiadł na rower i wyruszył w podwójną podróż. Jedna ważniejsza pewnie od drugiej, bo pozwoliła mu "wypocić" całe nagromadzone cierpienie, nabrać dystansu do otoczenia, ale przede wszystkim znaleźć wewnętrzny spokój... Targały nim skrajne myśli, emocje i uczucia... To dało się z nim przeżywać bardzo mocno...
Jeśli ktokolwiek był w podobnej sytuacji jak Robb, to powinien wziąć z niego przykład, żeby wyciągnąć też takie wnioski, jakie zaprezentował nam on sam już na końcu swojego pamiętnika... Mnie wbiły w fotel i wzruszyły.
Strasznie to mądry facet (nie tylko dlatego, że lubi Pink Floyd :D) , ale też swoim przykładem, dodaje otuchy takim pogubionym osobom skopanym przez życie, pokazując prawdę:
Co Cię nie zabije, to tylko wzmocni :)
Jego wzmocniło...
Niech mu się układa :)
Ponoć pies to najlepszy przyjaciel człowieka... Jak się okazuje, rower też może nim być ;)