Powróciłem po latach do zbioru opowiadań pisarza rosyjskiego pisanych głównie w latach 20. ubiegłego wieku i muszę powiedzieć, że te utwory wcale się nie zestarzały. Nadal można się pośmiać przy lekturze, rozkoszować się stylem Zoszczenki, znakomicie oddanym przez tłumaczy: Eugenię Siemaszkiewicz i Seweryna Pollaka. Poza tym przedstawia autor wspaniały i wcale realistyczny obraz Rosji Sowieckiej z lat dwudziestych, gdy zniszczono stare, przyszło nowe i wszystko było inaczej niż przedtem: lud wszedł na salony, radykalnie zmieniły się obyczaje, zaczęto budować nowe życie. Mamy tu opisy jak się lokatorzy komunałki leją ze sobą, mamy pokazane jak to wszyscy i wszystko kradną, jaką przygodą może być wizyta w łaźni, pobyt w szpitalu, czy podróż pociągiem, dostajemy masę innych śmiesznych i strasznych historii.
Mogę ten zbiór otworzyć na każdej stronie, i od razu zaczynam się śmiać, służy mi jako niezawodny katalizator dobrego humoru. Fakt, że krótkie opowiadania satyryczne, pisane na doraźne zamówienie, prawie w ogóle się nie zestarzały, świadczy o geniuszu tego człowieka, bo satyra to w większości literatura ulotna, która bardzo szybko traci blask i splendor. Paradoksalnie, o wielkości Zoszczenki świadczy też fakt, że w 1948 r. został zaatakowany przez władze partyjne, które nazwały go pisarzem antyradzieckim, od tego czasu miał zakaz druku i do końca życia klepał biedę.
Aby dać próbkę stylu Zoszczenki, zacytuję fragment opowiadania „Narzeczony”, jednego z moich ulubionych. Zaczyna się tak „W tych dniach ożenił się Jegorka Basow. Wziął sobie babę zdrową, mordastą, tak coś około pięciu pudów żywej wagi. W ogólności udało się człowiekowi.” Potem Jegorka opowiada, jak to poszedł w swaty do pewnej kobiety: „Przychodzę. Patrzę – siedzi baba na skrzyni i drapie się w nogę.
– Witajcie – powiadam. - Przestańcie – powiadam – drapać się w nogę, bo mam tu pewną sprawę.
– A to – odpowiada – jedno drugiemu nie przeszkadza.
– No – powiadam – czas jest gorący, sprzeczać się z wami długo nie mogę – wy i ja – nas dwoje, trzeciego nie trzeba, ochajtniemy się, powiadam, i jutro wychodźcie do roboty snopy wiązać.
– Można – powiada – jeśli mnie sobie przyuważycie
Popatrzałem na nią. Widzę, że baba niczego sobie, wszystko tak jak trzeba, tęga i nadaje się do roboty.” I tak dalej, i tym podobne
Bardzo polecam lekturę tego kompletnie zapomnianego u nas a wspaniałego pisarza, można go śmiało postawić w jednym szeregu z Czechowem. Niestety, książka jest trudno dostępna, niewznawiana od lat 80. a szkoda, ten wybitny pisarz z pewnością zasługuje na to, aby go ponownie wydać.
Czytałem książkę, ale głównie słuchałem audiobooka we wspaniałej interpretacji Ireny Kwiatkowskiej, Mieczysława Czechowicza i Jerzego Kamasa.