Jestem kolesiem z ery kaset wideo. Wiem, że to niemal prehistoria, że równie dobrze mógłbym pamiętać dinozaury biegające po osiedlu, albo Adama i Ewę świecących gołymi tyłkami, ale gdy byłem dzieckiem, a nawet nastolatkiem, VHS i telewizja były tym, co w czasach późniejszych nazywało się "kinem domowym". Pamiętam, mój tata miał pokaźną kolekcję kaset z horrorami i filmami sensacyjnymi i właśnie tak poznałem klasyki gatunków. Wśród nich był pewien czarno-biały obraz z 1968 roku, który obejrzałem mając 7, może 8 lat. Oczywiście wówczas nie dostrzegłem jego artyzmu, dla mnie to był po prostu film o chodzących umarlakach. Ten artyzm doceniłem wiele lat później, będąc znacznie starszym, choć wciąż młodym kinomaniakiem nadal chętniej sięgającym po klasyki, niż filmy nowe. Tamtym filmem była "Noc żywych trupów" debiutującego w pełnym metrażu Georga A. Romero. Sam Romero, nakręciwszy kilka kolejnych produkcji o zombie, zmarł w 2017 roku i teraz - jak na ojca zombie przystało - powraca do nas zza grobu ze swoją książką "Żywe trupy", którą po śmierci reżysera dokończył Daniel Kraus.
Chociaż nie, oszukuję Was. Większość roboty zrobił tu jednak Kraus, dostając w spadku po Romero bardziej zarys powieści, bardzo luźny szkic, niż konkretny materiał, który należy jedynie "dokończyć" lub "uzupełnić". Sam Daniel Kraus nie wypadł sroce spod ogona. Może nie jest to Autor z list bestsellerów, ale ma na swoim koncie kilkanaście powieści. W Polsce możecie Go kojarzyć jako współautora "Kształtu wody", którą napisał wspólnie z Guillermo Del Toro, a ta z kolei została oparta na scenariuszu Del Toro i Vanessy Taylor. To jednak nie zmienia faktu, że w "Żywych trupach" wyczuwa się ducha Romero, choć sama opowieść raczej nie przypomina żadnej z Jego historii filmowych. Dlaczego? No, przede wszystkim dlatego, że "Żywe trupy" to książka monumentalnych rozmiarów, napisana z rozmachem, rozciągnięta w czasie na kilkanaście lat, w której jest tłoczno od barwnych, oryginalnych postaci. Nie ma tu jakiś specjalnie spektakularnych scen, choć znajdziecie tu kilka krwiście soczystych opisów. Ale przede wszystkim jest to opowieść o ludziach, a my śledzimy losy kilku bohaterów od samego początku epidemii zombie. Jesteśmy świadkami jak powoli, choć konsekwentnie świat jaki znamy, upada, rozlatuje się, ginie pod posuwistym krokiem najpotężniejszej armii jaka kiedykolwiek istniała - armii żywych trupów.
Właściwi pierwszych kilkaset stron to ukazanie z różnych perspektyw pierwszych dwóch tygodni apokalipsy. Koniec ludzkości widzimy oczyma babki od statystyk - introwertyczki, która sama zamyka się w rządowym budynku, gdzie do tej pory pracowała; jest też zastępca patologa i jego asystentka - u tych dwojga koniec świata jest katalizatorem aktywującym skrywaną dotąd miłość; jest i nastolatka z osiedla przyczep, która przechodzi przyspieszony kurs dorosłości; dziennikarz i wydawca z lokalnej telewizji oraz załoga lotniskowca, której zaczyna przewodzić szalony kapelan. Wszystko jest tu jednak bardzo kameralne, stonowane, spokojne. To nie filmy Romero, gdzie właściwie bohaterowie, jak zresztą w większości filmowych horrorów, nie są aż tak istotni, w "Żywych trupach" losy żywych, choć nie trupów, są fundamentem całej historii. Kraus położył duży nacisk na psychologię postaci, na budowanie relacji między nimi. Zombie, podobnie jak w "The Walking Dead" stanowią jedynie tło całości, a takich naprawdę mocnych scen, jak na tak pokaźnych rozmiarów książkę, jest niewiele. Niektórym może się to nie spodobać i ja to rozumiem, dlatego musicie wiedzieć, że dzieło Romero i Krausa to nie jedna z tych książek nastawionych na dużą popularność, dająca Czytelnikowi tanie show i właściwie nic więcej. "Żywe trupy" to powieść mądra, bardzo przemyślana i dojrzała, to dokładna wiwisekcja różnych ludzkich zachowań, postaw, decyzji, to wreszcie Ameryka w pigułce, ze wszystkimi swoimi obecnymi problemami politycznymi, kulturalnymi, społecznymi i rasowymi, a to wszystko uchwycone w obliczu upadku cywilizacji.
"Żywe trupy" to było dla mnie, osobiście niemałe czytelnicze wyzwanie. Ta książka jest wymagająca i to bardzo. Wymaga skupienia, poświęcenia uwagi i otwartego umysłu, wymaga też czasu, i to niemało, a także zaangażowania w fabułę i losy bohaterów. To nie jest lektura lekka - to na pewno, Kraus i Romero nie bawią się w subtelności, nie obchodzą się też z czytelnikiem delikatnie, wychodząc z założenia, że odbiorca, to nie jajeczko i raczej się nie stłucze. Ta powieść bywa brutalna - owszem, a Autorzy raczej nie idą na kompromisy, ale dzięki temu, a także za sprawą ciekawej konstrukcji samej powieści, która w swoim pierwszym akcie przypomina powieść szkatułkową, a znajdziecie tu także elementy powieści drogi i dramatu psychologicznego, od "Żywych trupów" ciężko mi się było oderwać. Akcja tutaj nie galopuje, wręcz przeciwnie - raczej snuje się wolno, niczym zombiak wspinający się pod górę. I żeby nie było, czasami to wolne tempo pasuje, ale nie zawsze. Są momenty, które uznałbym za przegadane, są też bohaterowie, których losy niekoniecznie wzbudziły moje zainteresowanie, ale trochę wieczorów spędziłem z tym grubaskiem i nie uważam, abym ten czas zmarnował. Wręcz przeciwnie. "Żywe trupy" to kawał bardzo dobrej literatury i nie tylko dla fanów horrorów czy fantastyki, ale także dla tych co lubią ciekawe, wielowątkowe historie. Dlatego też polecam Wam tę powieść, która jest ostatnim aktem w artystycznej działalności jednego z najbardziej charakterystycznych twórców starego Hollywood.
© by MROCZNE STRONY | 2024