Za "Księgę Czarownic" zabierałam się już od dawna - właściwie od momentu, kiedy premierę miał pierwszy sezon serialu nakręconego na podstawie Księgi wszystkich dusz. Jednakże dopiero niedawno odważyłam się na sięgnięcie po tą powieść, bo długo onieśmielała mnie jej grubość (wszak to ponad 700 stron, więc to opasłe tomiszcze jest).
~*~
Diana Bishop jest doktorem historii i studiuje alchemiczne księgi w oksfordzkiej Bibliotece Bodlejańskiej. Jeden z manuskryptów, który bada promienieje dziwnym lśnieniem. Brakuje mu kilku stron, a spod pisma wyłania się niemożliwy do odczytania tekst. Kobieta zdaje sobie sprawę, że aby moc odczytać ukryty w księdze tekst musi skorzystać ze swoich mocy. Jest bowiem czarownicą ze starego rodu, a jej przodkini zginęła w Salem. Jednak Diana unika magii i swoje umiejętności wykorzystuje bardzo rzadko. Mimo to skorzystanie z księgi w uniwersyteckiej czytelni sprawia, że jej spokojne życie ulega zmianie. A to dlatego, że okazuje się, iż Diana odnalazła manuskrypt, który zaginął ponad sto lat wcześniej. Dlatego też kobietę zaczynają obserwować różne byty - od czarownic, przez demony, aż po wampiry. Każdy z nich poszukuje tajemniczego manuskryptu i jest zainteresowany tym co się w nim kryje. Wśród tych istot, które świetnie wtopiły się w ludzki świat jest Matthew Clairmont - tajemniczy światowej sławy profesor biochemii i neurologii, który okazuje się być wampirem. Między Dianą a Mathew rodzi się uczucie, jednak oboje zdają sobie sprawę, że ich związek byłby złamaniem norm panujących w ich społeczności, a za swój romans mogliby przypłacić życiem.
~*~
Sięgając po "Księgę czarownic" miałam nadzieję na kawał dobrej fantastyki z romansem w tle, który jest osadzony w klimacie dark academia. Jednak nie do końca się tak stało, bo otrzymałam historię, która jest raczej romansem osadzonym w fantastyce z klimatem dark academia - a to delikatna aczkolwiek znacząca różnica, która znacząco zmienia postać rzeczy, bo przez to akcenty w danej historii są położone na inne wątki niż bym tego chciała. Mimo tego z przyjemnością śledziłam losy Diany oraz Matthew i z niewielką dozą zaskoczenia musze przyznać, że z chęcią towarzyszyłam tym dwojgu.
Bardzo lubię uniwersytecki oraz tajemniczy klimat tej książki, a wykreowany przez autorkę świat sprawia, że szybko chciałabym do niego wrócić. Moim zdaniem pomysł na wątek z tajemniczą zaginioną księgą oraz zakazaną miłość sprawdza się tu całkiem dobrze. Jednak mimo tego, że bardzo polubiłam tę historię i zżyłam z głównymi bohaterami to nie mogę przymknąć oczu na pewne rzeczy, które mnie irytowały.
Otóż "Księga czarownic" została przetłumaczona przez sześciu tłumaczy, co już na początku bardzo mnie zaniepokoiło. Dla mnie taka ilość osób tłumaczących książkę nie zwiastuje niczego dobrego. I faktycznie coś poszło nie tak na poziomie redakcji lub korekty (albo w obu przypadkach), bo zdarzały się fragmenty, których nie czytało się dobrze - chociażby ze względu na szyk zdania. Jednakże w tym przypadku zarówno człowiek od korekty, jak również redakcji miał podwójnie trudno - bo obok obszernego tekstu, trzeba było zadbać o to, żeby dograć tłumaczenia kilka osób tak, aby całość była ogarnięta na przyzwoitym poziomie.
Kolejną rzeczą, która mnie uwierała był romans dwójki głównych bohaterów. Miałam nadzieję, że będzie on się rozgrywał gdzieś w tle - niejako przy okazji wydarzeń sprowokowanych odnalezieniem przez Dianę manuskryptu. Jednakże mam wrażenie, że odnalezienie tej księgi było jedynie pretekstem, do tego, aby stworzyć relację polegającą trochę na ratowaniu damy w opałach. Nie mogę zarzucić autorce, że ten romans nie ma podstaw, bo chemia między Matthew a Dianą jest od początku, a później oboje rozwijają znajomość i nic nie dzieje się bezpodstawnie. Jednak tak jak pisałam wcześniej - miałam nadzieję, że ten romans będzie dział się poniekąd gdzieś tam w tle, a sama akcja będzie dużo bardziej dynamiczna. A tu mamy dość szczegółowe opisy randek - wraz ze wzmianką o tym co jedzą i piją oraz powłóczyste spojrzenia w oczy. I pewnie jeżeli lubicie romanse to ten wątek nie będzie zupełnie przeszkadzał - ba! będzie wręcz zaletą. No, ale myślę, że jeżeli znacie mnie chociaż trochę to dobrze wiecie, że nie znoszę romansów oraz wątków romantycznych, które rzadko przypadają mi do gustu.
W dodatku myślę, że wiele rzeczy można było rozpisać bardziej zwięźle, co odbyłoby się z korzyścią nie tylko dla fabuły, ale także dla objętości książki.
Niemniej jednak stworzona przez autorkę historia sprawia, że jestem w stanie wiele wybaczyć tej książce i na pewno sięgnę po kolejne części - tym bardziej, że one mają już jedną tłumaczkę, więc zakładam, że redakcja i korekta będzie na lepszym poziomie niż w przypadku pierwszej części. W dodatku słyszałam, że w drugim tomie akcja toczy się szybciej, więc jest nadzieja. ;) No i jest jeszcze Matthew, który jest moim najnowszym książkowym mężem...
Do "Księgi czarownic" mam trochę zastrzeżeń. Jednakże mimo wszystko darzę ją ogromnym sentymentem - może dlatego, że zanim ją przeczytałam widziałam pierwszy sezon serialu, w którym jestem zakochana. Poza tym ta część historii związana z historią manuskryptu, przeszłością głównej bohaterki oraz czarownicami i wampirami bardzo mnie ciekawi. W każdym razie zostawiam Wam tę książkę pod rozwagę...a ja pewnie będę do niej wracać - podejrzewam, że nawet nie raz. ;)