Książka poświęcona nieco (?) zapomnianemu już pięściarzowi. A był czas, gdy jej bohater - Antoni Kolczyński - zwany był fenomenem światowych (amatorskich) ringów bokserskich ...
Warszawiak z krwi i kości, od najmłodszych lat prowadził intensywne, "sportowe" życie. Wcześnie zaczął bowiem zarabiać jako tzw.majdaniarz, rozwożąc po stolicy gazety. Na rowerze, do tego owa "fucha" z pewnością wymagała i innych (nie tylko fizycznych), przydatnych - powiedzmy - "w życiu", cech charakteru. Poza tym był wszechstronnie uzdolniony sportowo - uczęszczał na zajęcia gimnastyczne i lekkoatletyczne organizowane przez YMCA, gdzie zdecydowanie wyróżniał się wśród uczestników.
Na szczęście ostatecznie "wylądował" na sali bokserskiej, i...
Było to prawdziwe "wejście smoka". Kolczyński szybko przyswajał rady trenerów, co w połączeniu z wrodzonym talentem i ciężką pracą zaczęło przynosić efekty. Najpierw lokalne, później międzynarodowe, a w końcu ogólnoświatowe...
Pod koniec lat 30-tych zeszłego wieku uważano go za najlepszego amatorskiego pięściarza globu. Będąc w Ameryce (mecze USA- Europa) miał propozycje przejścia do grona profesjonałów. Nie skorzystał, co dziś wydaje się zdumiewające. Wtedy jednak świat był nieco inny, zaś trener Stamm (widząc, jak potoczyły się losy Rana i Chmielewskiego) odradzał mu pozostanie za Wielką Wodą. Do tego doszła tęsknota za Warszawą oraz znajomymi. I tak Kolczyński, zamiast podbijać światowe, zawodowe ringi - wrócił do Polski...
A wkrótce wybuchła wojna, która zmieniła życie nie tylko bohatera tej publikacji...
6 niełatwych lat okupacji nie pozostało bez wpływu na Kolczyńskiego. Był zbyt znaną personą, by aktywnie uczestniczyć w ruchu oporu, ale jakoś trzeba było przetrwać. Handel, bazarowe życie i wszechobecny alkohol zastąpiły dźwięk wiwatujących tłumów oraz sukcesy odnoszone między linami ringu. Zaś zsyłka do Niemiec, na przymusowe roboty, dopełniła czary goryczy...
Po wojnie do Warszawy wrócił już "inny" Kolczyński. Wymęczony organizm z coraz większym trudem radził sobie w nierównej walce z niemałymi dawkami codziennie aplikowanego alkoholu. I choć wrodzony talent jeszcze kilka razy pozwolił naszemu bohaterowi efektownie zaprezentować się w ringu, to nieuchronnie zbliżał się "sportowy koniec" Kolczyńskiego...
Jego "symbolem" zaś mogą być słowa samego sportowca, który po zainkasowaniu potężnego ciosu na tułów- tak tłumaczył się trenerowi :
" Nie mogłem wstać, panie Felu. Naprawdę- nie mogłem..."
Adresat owych słów - Feliks "Papa" Stamm, doskonale rozumiał swego podopiecznego. Który w przeszłości dał jemu i setkom kibiców tyle radości, a teraz bezradnie siedział na ringu...
Książka z kronikarską wręcz dokładnością prezentuje pięściarski dorobek Kolczyńskiego. Postaci wyjątkowej i zarazem tragicznej w historii naszego boksu. Z pewnością jednak - wartej zapamiętania...