Minęły zaledwie minuty od ostatnich wydarzeń z epilogu Wieży – poprzedniej części wrocławskiego cyklu Nowa Polska, lecz że dla stęsknionego czytelnika czas ten zajął niemal idealnie trzy lata. Podobnie jak wielu fanów postapokaliptycznej wizji Polski miałem nadzieję, że autor zdąży dokończyć tę historię jeszcze pod szyldem serii Uniwersum Metro 2033, jednak Robert J. Szmidt miał w tej kwestii zupełnie inne plany. Wraz z „Riese” – trzecią częścią cyklu, dołączył do grona tych, którzy zdecydowali się otworzyć świat by śmielej wyjść ponad dotychczas ograniczające go systemy tuneli czy schronów. By jeszcze raz odkryć jego tajemnice, które dotąd docierały do ocalałych w postaci legend oraz domniemanych teorii. Przywdział w tym celu nową, graficzną szatę, by w jej blasku kontynuować rozpoczętą lata temu przygodę.
Akcja książki wraz z odjeżdżającym pociągiem przenosi bohaterów do Gór Sowich, górskiego pasma w środkowych Sudetach. To właśnie tutaj powstawał niegdyś potężny zespół podziemnych bunkrów i budowli wydrążonych za czasów Trzeciej Rzeszy. To właśnie teraz, dwie dekady po ostatniej wojnie, miejsce to stało się twierdzą Czystych, którzy podobnie jak kiedyś, pragną dokończyć dzieła i zyskać dzięki temu szansę na przetrwanie czystego gatunku. Bez mutacji, bez chorób, tak jak przystało na jedyną, słuszną rasę.
Nie będę ukrywał, że na początku tej odsłony męczyłem się i mimo, że nie mam stwierdzonej klaustrofobii, ciężko mi było podążać przez kolejne tunele ukazujące głównie strukturę wspomnianego kompleksu. Na szczęście wraz z kolejnymi rozdziałami mój oddech stawał się coraz głębszy by już za moment doświadczyć w pełni wyśmienitego stalkerskiego klimatu. Duży plus należy się również za podkreślenie roli flory, która poniekąd zrekompensowała ubogie i krótkie spotkania ze zmutowaną zwierzyną. Zdecydowanie główną siłę napędową powieści stanowi ocalałe społeczeństwo, podzielone jak zwykle na frakcje, na klasy lepsze i gorsze. Autor stworzył dzięki temu spektakl godny politycznych zagrywek, zwinnie przerzucając pomiędzy graczami decydującą piłkę, jakby zewnętrzny świat był ciągle za małym zagrożeniem.
Jest oczywiście kluczowy dżentelmen – porucznik służb specjalnych, ochroniarz polityków, Duch od Czarnych Skorpionów, Nauczyciel, Pamiętający, Dziadzia – przede wszystkim jednak, Paweł Remer. Tak, to główny bohater, którego nie sposób nie lubić ale żeby też nie miał za kolorowo, towarzyszy mu ciągle pyskata Iskra, która dopełnia ten niezwykle elektryzujący duet. Ich uszczypliwe względem siebie komentarze, wielokrotnie mnie bawiły, jednak i tu, z biegiem czasu zaczynały wzbudzać lekkie rozdrażnienie. Może to tylko fakt, że bliżej mi wiekiem do tego pierwszego.
Najnowsza część wrocławskiego cyklu nie zrobiła na mnie tak dużego wrażenia jak jej poprzednie odsłony, które oceniłem swego czasu bardzo wysoko. Miałem wrażenie jakby finał tej historii, który powinien być jej jednym z mocniejszych elementów, był wybrakowany i przekombinowany. Jakby w samej końcówce autor chciał natychmiast wyjaśnić wszystkie prowadzone dotąd wątki i mimo dobrych chęci – nie udało się. Zabrakło mi spójności i gdyby ująć ten obraz w starym UM2033 wyglądałoby to o wiele korzystniej. Nie wszystko jednak stracone. Furtka jest ciągle niedomknięta, a wizja podziału sił na mapie środkowej Europy na tyle intrygująca, że nie pozostaje nic jak tylko czekać na kolejne wezwanie.