„Rezydencja” to czwarta książka Krzysztofa Bieleckiego, którą miałam przyjemność przeczytać. Wiecie pewnie doskonale, że jest to autor niezwykle oryginalny, obok którego nie można przejść obojętnie. Albo się jego powieści trawi i podziwia, albo delikatnie mówiąc dostaje się zawrotu głowy i odrzuca z niesmakiem. Do tej pory twórczość Bieleckiego traktowałam z delikatną rezerwą. Wyczuwałam, że jest to kompletny odjazd, ale nie wiedziałam do końca czy to dobrze czy źle. Po przeczytaniu „Rezydencji” jestem zdecydowana. Bardzo i bezsprzecznie mi się podobało.
Główny bohater T. ma dwa problemy. Po pierwsze dziwna, czarna plama w jego mieszkaniu, która robi się większa i większa. Jako, że to mieszkanie w bloku, T. przygląda się tej przykrej sprawie wraz ze swoim sąsiadem. Razem ze staruszkiem zasiadają od czasu do czasu przy buteleczce alkoholu i T. pozwala swojemu kompanowi snuć niestworzoną historię o dalekich podróżach, oraz pewnym bardzo tajemniczym zwierzęciu… Drugi wątek to problem siostry T., która jest artystką performatywną zajmującą się zjadaniem niestandardowych rzeczy, np. taśmy magnetofonowej, czy też grzybów powstających na ścianach zawilgoconych pomieszczeń (tak, tak, ten kto czytał już Bieleckiego w ogóle nie przejawia w tym momencie zdziwienia). Siostra ma niemały problem, gdyż za sprawą sympatycznego kolegi dowiaduje się, że jest jedną z trzech kropek. O co chodzi? Faceci na całym świecie tatuują sobie na nadgarstkach trzy kropki. Oznacza to, że preferują czterokąty – jedna atrakcyjna, druga lubieżna, trzecia inteligentka plus wytatuowany koleś. Co, oprócz osoby T., łączy oba te wątki?
Powiedziałabym, że pierwszy raz zrozumiałam całą powieść Bieleckiego. Przy poprzednich książkach tylko niektóre wątki były dla mnie jasne i zakończone, reszta się urywała, albo była tak zagmatwana, że mimo wracania ciągle do tych samych stron, nie mogłam zrozumieć co właściwie się stało. „Rezydencja”, mimo, że nieprzewidywalna, surrealistyczna i zwariowana, jest w końcu zrozumiała. Ma początek i koniec. Nie pozostawia poczucia niedokończonej sprawy. Uważam to za niesamowicie duży plus. Oprócz tego, jest napisana charakterystycznym dla autora, enigmatycznym językiem. Jest podzielona na wiele krótkich rozdziałów, jest tajemnicza i bywa często ponura. Jednym słowem łączy w sobie wszystkie cechy, które cenię w autorze.
Z czystym sumieniem polecam „Rezydencję” tym, którzy poszukują świeżego powiewu w literaturze. Krzysztof Bielecki to właściwie zaprzeczenie klasycznego pisarza. Nie wiem jak podsumować wyczyny tego autora, ale naprawdę spodziewajcie się samych niespodzianek. Polecam na nudne jesienne wieczory. Albo może na jeden wieczór, bo lektura dość krótka, aczkolwiek bardzo intensywna.