Idąc za tropem, ruszyłem z trzecią częścią cyklu „Sabat” i tak jak poprzednie tytuły nie do końca zdradzały charakter złowrogiej sekty, tak w tym przypadku wszystko wydaje się jasne. „Kult kanibali” nie pozostawia złudzeń, że coś może być zinterpretowane w inny sposób. Mimo to trzeba przyznać, że autor, rozpoczynając tę opowieść, subtelnie usypia czujność czytelnika, po czym daje zmysłowego pstryczka w nos i budzi go z rozdziawionymi ustami i świadomością, że jest już za późno. Za późno na obronę, za późno na jakikolwiek gest.
W podobnej sytuacji znajduje się Mark Sabat, który po wydarzeniach z drugiego tomu, jest zmuszony odbudować swoje zdrowie i sprawność fizyczną. W tym celu wyrusza na przymusowe wakacje, które spędza w szwajcarskich górach. Obolały, zmęczony poznaje młodą dziewczynę i cóż. Sabat jak to Sabat, kolejny wzwód na widok powabnego ciała i rekonwalescencja schodzi na drugi plan.
Jeśli dwa poprzednie tomy dostarczały czytelnikowi wystarczający obraz masakry, sceny orgii czy czarnych mszy, tutaj pozwolą doświadczyć prawdziwego apogeum. Autor zrobił duży krok naprzód, zagęszczając te sceny i zdecydowanie zadbał o najmniejszy detal. Składane ofiary to już nie tylko ogłupiałe i zmysłowe dziewki. Niemal bez oddechu czytałem, jak do paleniska dobrowolnie wchodzi dziecko z zespołem Downa. Nierozumiejące swojego przeznaczenia, niezdające sobie sprawy, że za chwilę wszystko się skończy. „Kult kanibali” to istna rzeź. Skwierczenie ludzkiego mięsa, ściekający tłuszcz i gotująca się krew. Długie stoły, łapczywe ręce rozrywające kolejne porcje pożerane przez oślinione usta. Wszystko to rodem rytuałów z Indii zachodnich, najwyższej magii voodoo.
Podobnie jest ze scenami seksu. Poza tymi, w których uczestniczy główny bohater i orgiami, jakie mogliśmy obserwować w poprzednich częściach, autor odsłania ciemniejsze kąty – zbliżenia z przedstawicielami mrocznych otchłani. Często brutalne, bolesne i pozbawione uczuć.
Dużą rolę w tej części odgrywa postać, a raczej dusza Quentina, uwięziona w ciele Sabata. Mark od pierwszego tomu był opętany przez swojego brata, a dokładniej więził go w swoim ciele po bratobójczej walce. Quentin ten zły, Sabat dobry, co w ostatecznym starciu doprowadziło do niekomfortowego złączenia dusz. W każdym razie, jako że Sabat w tej części jest osłabiony i nie do końca sprawny na polu duchowym, Quentin często przejmuje stery, a tym samym bliżej mu do pojednania z ciemnymi mocami. Ten układ bardzo przypomina sceny z filmu „Obcy 3” Davida Finchera, kiedy Ripley nosząca w sobie obcego była nietykalna przez gatunek Xenomorphów. Zarówno Sabat, jak i wspomniana Ripley nosili w sobie zło, które nigdy nie powinno wyjść na zewnątrz. Zło, które pozbawione kontroli mogło wyrządzić katastrofalne szkody.
„Kult kanibali” to jak dotąd najmocniejsza odsłona cyklu. Szybka, konkretna i bezkompromisowa. Postać Sabata również zmieniła się w moim wyobrażeniu, mimo swoich wyjątkowych „mocy” stał się bardziej ludzki. Może i chroni go przed ciemną stroną wyrysowany na podłodze pentagram, ale nic to w porównaniu z zapaleniem płuc, które niemal sprawia go bezbronnym. Świetna opowieść.