Melissy de la Cruz nikomu nie trzeba chyba przedstawiać. Zasłynęła serią "Błękitnokrwiści", która ma zarówno wielu fanów, jak i przeciwników. Ja, oczywiście, zaliczam się do tej pierwszej grupy! Póki co przeczytałam 4 tomy i na tym się raczej nie skończy. Jeśli wśród Was są jacyś wielbiciele tej serii to "Zapach..." będzie dla Was nie lada gratką, gdyż pojawiają się tutaj bohaterzy już Wam znani, a przede wszystkim pewna piękna, lecz dosyć okrutna wampirzyca. Mi pomysł połączenia wątków w obu seriach ogromnie się spodobał.
Książką aż prosi się o przeczytanie z trzech podstawowych powodów. Po pierwsze - tytuł. Jest wyjątkowo intrygujący, o wiele ciekawszy niż "Witches of East End" w oryginale. Po drugie - okładka. Ostatnio graficy wzięli się widocznie wzięli się ostro do roboty, bo okładki są coraz lepsze, jednak ta (nawet mimo wysoko ustawionej poprzeczki) wypada świetnie. Jestem zachwycona i całą pewnością umieszczę ją mojej liście ulubionych. Po trzecie - cena. Aż nie wypada nie kupić takiego cudeńka za 10 zł! Tym prostym sposobem wydanie polskie vs. oryginalne wygrywa świetnym wynikiem 3:0 dla nas. Przejdźmy więc do zawartości...
Poznajemy losy, wbrew pozorom nie trzech sióstr, a matki i jej dwóch córek. Młodsza z nich - Freya - to dusza towarzystwa. Pracuje jako barmanka, potrafi rozkręcić każdą imprezę i... właśnie wychodzi za mąż. Jej siostra - Ingrid - to absolutne przeciwieństwo. Cicha, obracająca się tylko w kręgu zaufanych przyjaciół bibliotekarka. Dziewczyny są skrajnie różne, ale muszę przyznać, że polubiłam je obie. Łączy je fakt, że są kompletnie nieodpowiedzialne, nie umieją podejmować racjonalnych decyzji, są wredne i... w tym wszystkim absolutnie urocze. Matka sióstr - Joanna - to strasznie mroczna postać i pewnie zajęłaby ważne miejsce w kilku moich sennych koszmarach, gdyby nie jej miłość do dzieci. A najciekawsze jest to, że każda z nich jest... czarownicą! Te trzy postaci zajmują w zasadzie cały pierwszy plan powieści. Jeśli chodzi o dwóch mężczyzn wymienionych w opisie, to na początków trudno było mi w ogóle odgadnąć o kim mowa. Jedyne więc, co mogę Wam zdradzić to to, że jeden jest czarujący, a drugi wyjątkowo drażniący...
Melissa de la Cruz to specyficzna autorka. Wprowadza bardzo dużo niezależnych od siebie wątków, kręci, mota, a czytelnikowi trudno się połapać o co tu właściwie chodzi. Akcja momentami jest tak wciągająca, że trudno jest odłożyć książkę, a chwilę później wlecze się i nuży. Na podstawie tej powieści powstać na serial (emisja już 2013 roku!) i chyba dobry pomysł. Stworzenie filmu z czegoś tak rozbudowanego byłoby niemalże pewną klęską, a tak są zadatki na ciekawy pochłaniacz czasu.
Powieść jest z całą pewnością przeznaczona dla starszych czytelników niż poprzednia seria autorki. Nie brak w niej śmiałych scen erotycznych co jest dla mnie nowością w tego typu powieściach. Czy są ona zbyt mocno przedstawione? To chyba kwestia gustu. Mnie osobiście nie przeszkadzały, jednak z całą pewnością znajdą się osoby, które poczują się zniesmaczone.
Jeśli chodzi o zakończenie, to jest to jeden z największych atutów książki. W zasadzie całe rozwinięcie akcji, kilka ostatnich rozdziałów, czytałam z wypiekami na twarzy. Muszę przyznać, że takiego obrotu spraw się nie spodziewałam i jestem święcie przekonana, że większość czytelników czeka spore zaskoczenie. "Zapach spalonych kwiatów" tworzy zamkniętą, spójną całość i w zasadzie jedynie ostatni akapit zostawia otwartą furtkę dla kolejnego tomu. Mimo wszystko z niecierpliwością oczekiwać będą premiery "Serpent's Kiss".
Jestem przekonana, że warto zainwestować 10 zł w powieść, która wprowadzi nas w tak cudowny świat magii. Spędziłam z nią kilka przemiłych chwil z czystym sumieniem mogę powiedzieć: "Nie żałuję"!
Ocena: 8/10