Hejka moje kochane moliki,
dzisiaj przychodzę do Was z krótką opinią (z resztą tak jak zawsze) najnowszej historii spisanej przez Panią Annę Falatyn. I choć to już siódma książka w jej dorobku, to od pierwszego „Skorpiona” pozostaje wierną fanką. Bez wyjątku, każda powieść jest na swój sposób hipnotyzująca i trudna. Pani Ania od pierwszej strony serii „Prawniczka Camorry” ujęła mnie i śmiało zaryzykuje twierdzenie, że nie tylko mnie, ale też całe rzesze fanów, nie tylko niesamowitą fabułą, ale przede wszystkim skrupulatnością, doskonałym przygotowaniem i perfekcyjnym dopracowaniem każdego elementu i najdrobniejszego szczegółu. Losy mecenasa Wojciecha rozłożyły mnie na łopatki i tak szczerze mówiąc, to miałam lekkie obawy co do najnowszego jej dzieła. Z jednej strony wiedziałam, że będzie to coś naprawdę dobrego, ale z drugiej bałam się, że moje czytelnicze serducho może tego nie przetrzymać. Jak myślicie, moje przypuszczenia były słuszne? Czy autorka okazała się łaskawa i oszczędziła mnie i moje czytelnicze nerwy?
Otóż moi mili ……..
Bezsprzecznie uwielbiam twórczość Pani Ani. Oczywiście w żadnej mierze autorka nie okazała się łaskawa i stworzyła prawdziwy emocjonalny rollercoaster w całkiem innym wydaniu. Moje czytelnicze nerwy zostały zszargane i powykręcane na drugą stronę. W zasadzie wcale mnie to nie zaskoczyło, spodziewałam się właśnie czegoś takiego, chociaż tym razem odeszliśmy od prawniczego półświatka, za to poznaliśmy całkiem interesujące informacje dotyczące ekonomi czy lotnictwa. Co ponownie dowodzi wszechstronności autorki. Przenosimy się tym razem do Chicago, gdzie poznajemy młodą Abigail Weller — kobietę, która nie pamięta nic ze swojej przeszłości. Jej życie nagle stało się białą i zupełnie czystą kartką. Budzi się w nieznanym szpitalu, wśród osób, których nie zna i nie kojarzy. Otaczają ją rodzice i narzeczony, według których wiodła spokojne i szczęśliwe życie, a związek z Hamiltonem był najlepszym, co ją spotkało. Jednak im bardziej „najbliżsi” wywierają na nią nacisk, że jak najszybciej musi wrócić do poprzedniego życia, tym bardziej Abigail, czuje się zagubiona i stłamszona. Hamilton dwoi się i troi, aby jego ukochana jak najszybciej doszła do siebie, jednak mimo tego Abi czuje, że nie ma jego pełnego wsparcia, a jest tylko obok niej. Im więcej czasu mija, a amnezja nie mija, frustracja panny Weller się tylko wzmaga. Godząc się z obecną sytuacją, pragnie zacząć wszystko od nowa. Właśnie wtedy pojawia się Zachary Nielsen, gburowaty przyrodni brat Hamiltona, który z żalu i poczucia winy często szuka rozgrzeszenia w kieliszku. To on jako jedyny zachęca Abi do odszukania samej siebie. A to czy jej się to uda i czy odzyska swoje wspomnienia, no cóż, musicie sprawdzić to sami.
Jestem pod wrażeniem tej historii. „Przypomnij mi, kim byłeś” to nie lekka, miła i cukierkowa opowieść, która jedynie umili nam chłodny wieczór. To interesująca opowieść o pięknej i skomplikowanej miłości, rodzinie, zazdrości i chciwości, ale także o walce z samym sobą o samego siebie. O poszukiwaniu sensu swojego życia i pogoni za swoją pamięcią, o zaakceptowaniu i zrozumieniu głęboko skrywanych pragnień. To także gorzka opowieść o pokiereszowanym przez życie mężczyźnie i o błędnie podjętych decyzjach. O „Fijołku” który stał się promykiem nadziei. A do tej całej emocjonalnej karuzeli fenomenalnie został wpleciony wątek kryminalny, z wszelkimi intrygami i ohydnymi manipulacjami. Oczywiście Pani Ania nie mogłaby być sobą, gdyby nie wprowadziła zamętu i nagłego zwrotu akcji w najmniej oczekiwanym momencie. Sama kreacja bohaterów i to nie tylko tych pierwszoplanowych jest genialna. To nie chodzące ideały, które sprawiają, że świat jest piękny i tęczowy, to osoby, które także się mylą i popełniają błędy, cierpią i kochają. Urzekli mnie wszyscy. Nie będę udawać, ta historia idealnie wpasowała się w moje czytelnicze gusta i z czystym sumieniem polecam ją każdemu.
Za egzemplarz do recenzji bardzo dziękuję autorce oraz Wydawnictwu NieZwykłemu.