Są takie historie, które już na pierwszy rzut oka odstręczają czytelników, czy widzów. W głównej mierze dotyczy to ich bardzo konserwatywnej części, choć nie tylko. W końcu nie każdemu może przypaść do gustu fala przekleństw przelewająca się przez dany tytuł albo bardzo brutalne, krwawe i pokręcone sceny często jakby wyjęte z najgorszych koszmarów. Nie oznacza to oczywiście jednak, że takie dzieła powinno się pominąć, czy że ich wartość artystyczna jest znikoma. Doskonałym tego przykładem jest według mnie Kaznodzieja.
Już sam początek jest nietypowy. Ot, poznajemy bohaterów pierwszego tomu tego komiksu, siedzących w barze, raczących się napojami wyskokowymi i opowiadających jak doszło do tego, że ich losy się splotły. Następnie mamy okazję zobaczyć serię retrospekcji (którymi twórcy często się tu posiłkują). Za ich sprawą dowiadujemy się kim są bohaterowie, a w szczególności tytułowy Kaznodzieja.
Jessego Custera, bo o niego tutaj się rozchodzi, spotykamy w momencie, mówiąc delikatnie, kryzysu. Postanowił bowiem się spić i zaczął po pijaku zdradzać sekrety miastowych. A że miasteczko jest małe i każdy zna każdego, to wieści szybko się rozchodzą. Ostatecznie nasz bohater skończył na podłodze po tym jak innym zaczęło przeszkadzać jego zachowanie w barze. Co jednak zaskakujące, pozytywnie wpłynęło to na frekwencję w kościele. Ta, zresztą jak sama wiara mieszkańców zaczęła podupadać, co z kolei skłoniło naszego księżulka do pewnych przemyśleń.
Gdzie jesteś panie Boże?
Zaczyna się nieźle, ale po chwili jest jeszcze lepiej. Trafiamy bowiem do nieba! Któż by się tego spodziewał. Jakaś potężna istota o niemal boskiej mocy uciekła, a aniołowie starają się zrobić wszystko by ją złapać. Wkrótce dowiadujemy się, że trafiła na Ziemię i zaczynamy powoli dodawać dwa do dwóch. Wkrótce okazuje się, że losy kaznodziei i owego Genesis się połączą, a my będziemy świadkami oryginalnej i pokręconej podróży w poszukiwaniu Boga.
To jednak nie wszystkie niespodzianki jakie przygotowali dla nas Garth Ennis i Steve Dillon. Na drodze do odnalezienia Boga spotkamy jeszcze sympatycznego irlandzkiego wampira, który zdecydowanie wymyka się ze stereotypu krwiopijcy, ruszymy śladem psychopatycznego seryjnego zabójcy, a naszego głównego bohatera nawiedzą duchy przeszłości (nie dosłownie). Ruszamy w podróż po Ameryce, która w tym przypadku ma nam wiele do pokazania.
Wciągająca niczym odkurzacz na najwyższych obrotach
Czytając kolejne strony tej niezwykle oryginalnej historii jaką oferuje nam Kaznodzieja, chłoniemy każdy jej fragment. W trakcie lektury zachwycałem się bogactwem świata stworzonego przez autorów. Jesteśmy w Teksasie, Luizjanie, Nowym Jorku, a nawet w boskiej przestrzeni i każde z tych miejsc trwale odciska się w naszej pamięci. Postaci mówią inaczej, w zależności od danej lokalizacji. Niby to tylko tekst, ale ja wręcz słyszałem te przeróżne akcenty, ten bardzo luźny, często pełen przekleństw i uproszczeń język, który nadaje komiksowi jedynego w swoim rodzaju klimatu.
Co więcej, twórcy historii w zaskakujący czytelnika sposób czerpią z mitologii chrześcijańskiej. Kto by się spodziewał, że demon będzie spółkował z aniołem, czego owocem będzie dziecko/postać (ciężko to określić) o mocy, która może być równa boskiej? Nie ja. Do tego mamy jeszcze Świętego od Morderców, który ściga głównego bohatera. A to wszystko miesza się z wulgarnością, seksualnością, wątkami często jadącymi po bandzie (jak choćby detektyw nienawidzący gejów, który chyba jest jednym z nich, a przynajmniej chce by zadawać mu ból.
Niezwykli bohaterowie i cudowne ilustracje
Kaznodzieja w pierwszym tomie przedstawia bardzo barwną galerię bohaterów. O kaznodziei i wampirze już wspominałem. Mamy tu również Tulip, młodą kobietę, eks-dziewczynę Jessego uciekającą przed swoim szefem. Mamy szaloną babkę mieszkającą w okolicy bagien, która dla rodziny przekroczy wszelkie granice. Jest też młody, sepleniący chłopak, którego nie sposób zrozumieć gdyż w młodości odstrzelił sobie twarz i teraz jest ona jedną, wielką dziurą. Jest też psychopata z Nowego Jorku zdzierający ze swoich ofiar twarze, jednooki chłopak z Luizjany, a cameo zalicza nawet sam Bóg.
Komiks jest pełen przepięknych ilustracji. Ten styl pełen brutalności, bezpośredniości, często wręcz rzucający się w oczy czytelnika bardzo przypadł mi do gustu. Z jednej strony całość prezentuje się bardzo wiarygodnie, niczym fragment naszej rzeczywistości. Z drugiej, twórcy zdecydowali się na pewne wyolbrzymienia, łamanie zasad dobrego smaku. Mamy seks, a walki są bardzo krwawe. Jednocześnie, Kaznodzieja nie przytłacza nas rysunkami i treścią. Komiksowi udaje się podkreślić charakter wszystkich najważniejszych postaci, które nie giną w natłoku akcji.
Werdykt
Kaznodzieja to wciągający, mroczny tytuł. Klasyka komiksu lat 90. Nie jest to pozycja, którą mogę z ręką na sercu polecić każdemu czytelnikowi. Jest to zdecydowanie historia przeznaczona dla dojrzalszych odbiorców. Jednakże, zarówno pod względem treści i dialogów oraz rysunków jest jedyna w swoim rodzaju. Bardzo często zaskakuje, kierując fabułę w nieoczekiwane miejsca. Jest to zdecydowanie jeden z najlepszych komiksów jakie czytałem i gorąco zachęcam was do sięgnięcia po niego.