Są takie książki, które po prostu muszę przeczytać. Przy zapowiedzi nawiązuje się między nami (tzn. między mną a książką) więź i nic nie jest w stanie mnie powstrzymać przed sięgnięciem po taką pozycje. Tak właśnie było z "Ciemnorodnymi". Co przekonało mnie do tej książki? Sama nie wiem. Z całą pewnością nie okładka, bo jest,delikatnie mówiąc, dość nieładna (w dalszym ciągu nie udało mi się ustalić, czy przedstawia mężczyznę, czy kobietę). Nie były to również recenzje, bo "Ciemnorodni" zbierają bardzo słabe oceny. Choć przy przeczytaniu któreś z rzędu opinii, w której czytelnik ocenia ją na 3-4/10 powinna zapalić mi się lampka ostrzegawcza... Ale nie! Uparcie twierdziłam, że jest w niej coś intrygującego, nawet jeśli opis na to nie wskazuje. Myślicie, że miałam racje i powinniście pozazdrościć mi kobiecej intuicji? Niestety - nic z tych rzeczy...
Świat dzieli się na Ciemnorodnych i Światłorodnych. Tych pierwszych światło zabija, drudzy natomiast nie mogą bez niego żyć. Balthasar jest jednym z Ciemnorodnych. Pewnego dnia u progu jego drzwi zjawia się Tercelle prosząc o pomoc. Kobieta jest w ciąży, do tego bliźniaczej, jednak za nic nie chce wyjawić, kto jest ojcem. Jedno jest pewne - nie są to dzieci jej męża. Balhasar nie odmawia pomocy i w końcu na świat przychodzi dwóch chłopców.
Głównym problemem tej powieści jest to, że to książka przede wszystkim nudna. Niby się coś dzieje, ale nie widzę w tym żadnej pointy. Ani akcja, ani jakikolwiek z wątków nie zainteresowały mnie praktycznie wcale. Powieść nie liczy nawet 400 stron, a męczyłam ją ponad tydzień! Mało tego, gdybym nie zobowiązała się przeczytać tej lektury w całości, najpewniej rzuciłabym ją w kąt już koło 100 strony.
W powieści poznajemy całe mnóstwo bohaterów. Co gorsza zdarzają się bardzo podobne imiona, czego nie cierpię. I tak, już w pierwszych 30 stronach poznajemy dwie kobiety, które nazywają się Telmaine i Tercelle. Dokładając do tego podrzucanie przez autorkę faktów i mieszanie ich ze sobą, skończyło się to wielokokrotnym przewracaniem kartek, żeby wreszcie przypomnieć sobie kto jest kim. Oczywiście nie ma mowy o jakimkolwiek przywiązaniu do bohaterów - nikt, a nikt nie wzbudził we mnie żadnych emocji, no chyba, że irytacja też się liczy...
Język, którym posługuje się autorka jest dziwacznie stylizowany. Czy chociaż na tej płaszczyźnie Sinclair udało się mnie przekonać do tej lektury? Absolutnie nie. "Ciemnorodni" są napisani w sposób nieprzystępny dla czytelnika, przekombinowany i irytujący. W powieści mamy do czynienia z narracją trzecioosobową. Co prawda, występują podrozdziały oznaczone imionami bohaterów, które mówią nam, z punktu widzenia którego z nich będziemy w danym momencie poznawać historię. To zawsze jakaś odmiana i lubię tego typu zabiegi. Nie wystarczy to jednak, aby zainteresować czytelnika opowieścią.
"Ciemnorodnych" uważam za największy nie wypał tego roku. Na własnej skórze musiałam się przekonać, że opinie, które słyszałam o tej książce są prawdziwe. I szczerze Was ostrzegam - nie powtarzajcie mojego błędu i nie sięgajcie po ten tytuł. Chciałabym napisać, że mimo wszystkich wad, widzę w tej powieści jakąś iskierkę nadziei. Nie lubię jednak kłamać.