Kolejny raz miałem szczęście. Dzięki uprzejmości serwisu nakanapie.pl na mojej półce pojawiła się nowa, krwiście czerwona książka. Tym razem jest to „Raz na kilkaset lat” Krzysztofa Bieleckiego wydana przez Akademickie Inkubatory Przedsiębiorczości. Autor przy współpracy tego samego wydawcy miał okazję wcześniej zaprezentować nam jeszcze tytuły „Miasto to gra” i
„Kod, czyli rzeczy, które zauważasz w mieście, gdy wpatrujesz się w nie odpowiednio długo”, oba związane z tematyką przestrzeni miejskiej.
Tym razem Semp, bo takim nick'iem posługuje się autor, zabiera nas na swoją wyprawę do Chin.
"Raz na kilkaset lat" to drukowana wersja jego bloga prowadzonego podczas wyjazdu. Autor twierdzi na okładce, że jest to zapis autentyczny który tworzył się w kolejnych miejscach które odwiedzał, a nie relacja spisana po zakończeniu wyjazdu, co do zakresu redakcji tego co napisał w podróży już się nie wypowiada.
Na początek odwiedzamy z nim Szanghaj, w którym można było obserwować całkowite zaćmienie słońca, jeden z powodów wyprawy. Kolejne miasto to Hong Kongu, do którego trzeba wyjechać z Chin, więc tutaj ratunkiem okazała się wiza na dwukrotny wjazd do Chin. A dalej jest Guangzhou, Sanya z ogromnymi plażami, Haikou, Guilin i na koniec Pekin. We wszystkich tych miejscach Bielecki stara się zobaczyć jak najwięcej i przenieść swoje wrażenia na papier. Pomieszkuje w dziwnych hostelach i noclegowniach, przemieszcza się różnymi środkami lokomocji i chłonie egzotykę. Mimo deklarowanej niechęci do dziwnych potraw dość często ma okazje wiele z nich próbować. Spotyka się i rozmawia z ludźmi, widać jego fascynację miejską kulturą i łatwość z jaką odnajduje się w nowej sytuacji. Czytając jego wspomnienia mamy ochotę wybrać się do Azji i samemu zobaczyć tą egzotykę. Całą książkę czyta się lekko i przyjemnie, tematyka jest naprawdę ciekawa, a Bielecki znakomicie posługuje się barwnym językiem. Jako bonus autor umieścił w niej sporo zdjęć i tzw. fotokody. Zawierają one dodatkową informację, którą możemy odczytać z użyciem telefonu komórkowego i bezpłatnego oprogramowania. Miła, interesująca książka podróżnicza na kilka wieczorów.
Niestety mam do książki także kilka zarzutów. Cała opowieść momentami wydaje się nierzeczywista, może autor coś podkoloryzował, a może jego wiedza z zakresu psychologii ( skończył studia w tej dziedzinie ) pozwala mu na łatwiejsze nawiązywanie kontaktów. Chiny z jego opowieści i to miejsce stosunkowo bezpieczne, pełne turystów z Europy i Chińczyków chcących się zaprzyjaźnić z przybyszem z Polski. Znalezienie noclegu nawet o dziwnej porze nie stanowi najmniejszego problemu, a jeśli kończą się nam pieniądze to na pewno spotkamy kogoś znajomego, kto nam pożyczy potrzebną kwotę. Z racji tego, że był to pierwotnie blog informacje są mocno zdawkowe i pourywane. Chyba warto byłoby jednak postarać się o dokładniejszą redakcję tekstu.
Niedawno czytałem wspomnienia Marcina Bruczkowskiego z Japonii, tematyka bardzo podobna, ale chyba to, że pisane były na spokojnie spowodowało, że są bardziej czytelne i przyjazne dla czytelnika. Podobnie jest ze wspomnieniami Kingi Choszcz z wyprawy do Nepalu, w drodze też jest bezproblemowo, ale nie tak chaotycznie.
Niektórym czytelnikom odbiór też może popsuć korekta, a właściwie jej brak. Dość sporo mamy w tekście literówek, jeśli litery są zamienione nie ma problemu, ale jeśli zmieniają one sens słowa, to już gorzej.
Gdyby autor zdecydował się jednak dokładniej popracować nad redakcją tekstu, a korekta byłaby lepsza mielibyśmy znakomita książkę, a tak jest ona tylko bardzo dobra.