Choroby już dawno przestały być uważane za klątwy lub karę. Teraz wszystko ma swoje wytłumaczenie, przynajmniej przyczyna danego wirusa, bo rzadko można odgadnąć dlaczego to przytrafiło się właśnie nam, a nie komuś innemu. Rak jest nazywany chorobą dwudziestego pierwszego wieku. Wynika on z mutacji genetycznej komórek w naszym ciele. I mimo, że wiemy o nim praktycznie wszystko, nie znamy tego najważniejszego, czyli jak go leczyć. Owszem można z nim żyć, ale prawie nigdy nie da się go usunąć na zawsze i do końca naszego życia będzie ciążyło nad nami jego jarzmo. Jak żyć z poczucie, że możemy umrzeć w przeciągu kilku najbliższych lat, będąc nastolatkiem? To pytanie niewątpliwie zadają sobie bohaterowie książki Johna Greena „Gwiazd naszych wina”. Autor pokazał nam wstrząsająca historią Hazel i Augustusa. Ta powieść udowadnia nam, że nawet z wyrokiem śmierci nad sobą możemy spełniać swoje marzenia oraz zakochać się bez strachu przed tym, co będzie jutro. To nie tylko opowieść o miłości, ale przede wszystkim o cierpieniu i okrutności naszego losu…
Nie jestem znawcą książek opowiadających o chorobach i prawdziwym życiu. Takie historie mnie przytłaczają i zwykle nie potrafię przez nie przebrnąć. Zawsze mam wrażenie, że nie nadaję się do literatury współczesnej i obyczajowej, bo po prostu nie potrafię zrozumieć jej przesłania oraz filozofii. Dlaczego więc zrobiłam wyjątek dla „Gwiazd naszych wina”? Sama nie wiem. Coś mnie chyba tknęło i zrozumiałam, że to może być powieść dla mnie. Nie byłam pewna jak ją odbiorę i w sumie nie jest prawdą, że zachęciły mnie pozytywne recenzje. Zachęciło mnie własne serce, które chyba w ostatnim czasie lepiej rozumie takie opowieści, bo ja sama przez ostatnie cztery miesiące bywam bardzo często w szpitalu i przez ten czas widziałam dużo. I w sumie najbardziej nie mogłam znieść widoku osób chorych na raka, które tak jak ja mają te naście lat i wyrok śmierci. Widziałam w ich oczach rezygnację, smutek oraz całkowity brak chęci do życia. W podobnej chwili poznajemy naszą narratorkę, czyli Hazel. Nie wychodzi ona z domu, ciągle czyta jedną i tą samą pozycję, nie chce mieć nic wspólnego ze swoimi dotychczasowymi przyjaciółmi. Jej jedyną aktywnością jest uczestniczenie w spotkaniach grupy wsparcia osób chorych na raka. Tam właśnie poznaje osobę zmieniającą cały jej światopogląd. Mianowicie Augustusa. Chłopak pokazuje, że można cieszyć się młodością nawet, jeśli jest się śmiertelnie chorym. Autor opisuje ich znajomość, która z dnia na dzień robi się coraz bardziej zażyła…
Rak jest efektem ubocznym umierania i Hazel dobrze o tym wie, ale z chwilą, gdy poznaje Gusa zaczyna się zmieniać. Nie w chwilę, nie w dzień. Trwa to długo i prawdopodobnie trwa jeszcze po zakończeniu historii przedstawionej w książce. Autor w znakomity sposób udowodnił, że ludzie tak naprawdę nigdy się nie zmieniają tylko otwierają przed światem. Tak samo jest z naszą główną bohaterką, której ktoś pokazał, że da się żyć z rakiem. Nie da się o nim zapomnieć, jednak nie trzeba przejmować się jedynie nim. Razem spełniają marzenie dziewczyny i jadą do Holandii na spotkanie z autorem „Ciosu udręki” – ich ulubionej powieści. Dobra, to wszystko może wydać się sztampowe, ale zapewniam was, że to kłamstwo. Dzięki niebanalnej narracji, niebywałemu talentowi pisarskiemu i milionom innych zalet „Gwiazd naszych wina” stała się oryginalną i niepowtarzalną opowieścią, która zapiera dech w piersi i zachwyca już od pierwszych stron.
Co znaczą zazwyczaj nagrody i wyróżnienia zdobyte przez daną pozycję? Zwykle to, że książka jest zbudowana w niebanalny sposób, że wszystko jest spójne itepe. Ale nie oszukujmy się. Przeciętnemu czytelnikowi nie zależy na technicznych stronach powieści, tylko na tym, czy niesie coś ze sobą i czy jest najzwyczajniej w świecie ciekawa. To są główne czynniki wpływające na jego wybór. „Gwiazd naszych wina” to jedna z niewielu historii, które zadawalają i profesjonalne jury i prozaicznych ludzi. John Green stworzył coś pod każdym względem doskonałego i udowodnił, że nie potrzeba różdżek i czarodziei, by opowieść była magiczna. Od pierwszej strony pisarzowi udało się wciągnąć nas do swojego świata: przerażająco prawdziwego i niezwykle sugestywnego. Pod pewnymi względami jest to jedna z najstraszniejszych pozycji danych mi czytać. Czy może być coś bardziej okropnego niż ludzka rzeczywistość? Owszem, autor przyznał, że wydarzenia z jego dzieła są fikcyjne, ale muszę przyznać, że nigdy nie czytałam tak realnej fikcji…
Zwykle potrafię znaleźć jakąkolwiek wadę w książce. Zawsze coś takiego jest. Tym razem mogę jedynie załamać ręce, bo „Gwiazd naszych wina” to pozycja na wskroś idealna i wątpię, by ktoś potrafił się w niej doszukać jakiejś rysy. Może po prostu podeszłam do niej zbyt emocjonalnie i pewnie dalej kierują mną uczucia, ale gdy one przejmują kontrolę, to znaczy, że powieść wywarła na mnie piorunujące wrażenie i tak jest również tym razem. (Jeśli to czytasz napisz w komentarzu - czekolada.) Nie będę się kłóciła z ludźmi, którzy dostrzegli wady tej lektury, tylko będę ich podziwiała, że potrafili się skupić na takich bzdetach w obliczu tak fantastycznej historii. Może dla autora to fikcja literacka, jednak dla tysięcy czytelników opowieść o Hazel i Augustusie z pewnością wyda się realniejsza od niejednej historii przeczytanej w gazecie, czy usłyszanej w radiu…