Krótki zbiór esejów niedawno zmarłego włoskiego mędrca jest fascynującą, ale i niepokojącą lekturą. Zdecydowanie najważniejszy jest esej o rozróżnieniu między migracją a emigracją. Oto imigracja jest wtedy, gdy pewna liczba osób przenosi się z jednego kraju do drugiego, jak w swoim czasie Włosi czy Irlandczycy do Ameryki. Z reguły imigrację można poddać kontroli politycznej, ograniczać czy akceptować. Z kolei migracja jest wtedy, gdy cały naród przemieszcza się stopniowo z jednego obszaru na drugi. Dlatego migracje przypominają raczej zjawiska naturalne, przydarzają się i nie można nad nimi zapanować. Przykładem migracji jest wędrówka ludów barbarzyńskich „które zalały Cesarstwo Rzymskie, tworząc nowe królestwa i nowe kultury zwane właśnie rzymsko-barbarzyńskimi lub rzymsko-germańskimi.” Mamy też następujące ważne rozróżnienie: „Imigracja jest tylko wtedy, gdy imigranci (przyjęci zgodnie z decyzjami politycznymi) akceptują w dużej mierze obyczaje kraju, do którego przybyli; migracja jest wtedy, gdy migranci (których nikt nie może na granicy zatrzymać) przekształcają radykalnie kulturę zajmowanego obszaru.”
Następnie pisze Eco, że Europa stoi w obliczu migracji z krajów Trzeciego Świata, ten proces będzie mógł się wiązać (ale niekoniecznie) z przelewem krwi, ale jest nie do opanowania. Zatem w dłuższej perspektywie: „Europa będzie kontynentem wielorasowym albo – jeśli wolicie – „kolorowym”. Będzie tak, jeśli wam się podoba; jeśli wam się nie podoba, będzie tak również.” Przerażająca to wizja, ale zgadzam się z nią, niemniej cieszę się, że się raczej nie wydarzy w czasie mojego życia. Z drugiej strony jakoś prognoza Eco mnie uspokaja, po prostu pewne procesy są nieuniknione i jakiekolwiek zaklęcia polityków, szerzenie ksenofobii czy zamykanie granic mogą je powstrzymać tylko na jakiś czas.
Ciekawe są też rozważania o tożsamości europejskiej, pisze Eco: „podczas spotkania z innym Europejczykiem odnosimy nagle wrażenie, że jesteśmy w domu i rozmawiamy z kimś, kto rozumie nas lepiej od tych, którzy nas goszczą. Wywąchujemy niespodziewanie coś swojskiego i Włoch – wierzcie mi – może poczuć się swobodniej w towarzystwie Norwega niż Amerykanina.” Coś jest na rzeczy...
Mamy jeszcze interesujący esej o europocentryzmie naszej kultury: my Europejczycy opisujemy inne kultury z naszego punktu widzenia, ale przecież: „także inni na nas patrzą. Dopiero niedawno odkryliśmy teksty, w których Indianie z Nowego Świata opisują, jak widzieli pierwszych Europejczyków; podobnie jak od niedawna możemy czytać relacje o krucjatach spisywane z punktu widzenia muzułmanów.” To bardzo ciekawe, ale ten esej jakoś jest niedokończony, pozostałem z niedosytem.
Znajdziemy też ciekawe rozważania o tolerancji i fundamentalizmie, ale zostawiam je innym czytelnikom.
Inspirująca lektura.