Fotografia. Ta jedna fotografia. Gdyby jej nie było, Jadwiga Malina nie napisałaby swej debiutanckiej powieści, której tytuł sugeruje aparat fotograficzny. Przysłona to część obiektywu odpowiadająca za przesyłanie odpowiedniej ilości światła na kliszę fotograficzną. Dzięki przysłonie możemy wpływać na głębię obrazu. Głębia obrazu wspomnień w powieści Jadwigi Maliny nie jest zbytnio naświetlona. Kto jest na tej fotografii? Ta osoba, o której myślimy że to ta? A może jednak ktoś zupełnie inny, ktoś tylko podobny do tamtej?
Obrazy utkane z niedomówień, mgły i pytań, które nigdy tak naprawdę nie zostaną wypowiedziane. Zaczarowanie delikatnością, niewielkością, subtelnością zminiaturyzowanych zdań. Takich jakie zastosował Miron Białoszewski w „Pamiętniku z Powstania Warszawskiego”, choć w zupełnie innym celu niż Jadwiga Malina. Białoszewski chciał pokazać bezmiar wojny, zaś Malina przedstawia kameralną opowieść o wydarzeniu z przeszłości, które nie daje spokojnie zasnąć.
Emilia, główna bohaterka powieści jest opiekunką starszej damy, mieszkającej w Paryżu. Młoda Polka przypadkowo odkrywa zdjęcie, które może mieć związek z jej rodzinną wsią. Zawozi to zdjęcie do Polski. Jej babka aż o mało zawału serca nie dostała, gdy zobaczyła to zdjęcie. Tę kobietę na zdjęciu. Jest do kogoś podobna, może to ta osoba, o której myślimy że to ta? Zaczynają się poszukiwania, domniemywania, emocjonalne rozmowy, rozgrzebywanie przeszłości.
Nasze małe krainy, nasze małe poletka. Czytając „Przysłonę” Jadwigi Maliny mamy wrażenie że otaczają nas właśnie takie mikroświaty, takie mikroorganizmy. Być może jest gdzieś Wielka Historia, która zaplącze się wokół naszej opowieści, być może. Odnajdzie nas, pouczy, da pstryczka w nos. Ta mała dziewczynka, która pojawia się tak nagle, dziwnym trafem. Ale to dopiero w drugiej części powieści, w drugim akcie dramatu. Na razie pochylamy się nad tą jedną, jedyną fotografią. I nad babką Emilii. Brak jej tchu, nie potrafi oddychać tym powietrzem, który wokół.
Jeśli kto zna warsztat literacki Jadwigi Maliny, ten domyśli się czego można się spodziewać w prozie krakowskiej poetki. Bo tak naprawdę, chociaż to forma prozatorska, jednak wpół przesiąknięta poezją. Bardzo dobrą poezją, którą każdy zrozumie i przyjmie do serca. A wpół jest to powieść wulgarna, nie pozbawiona obelżywych słów. Jednak to nie jest sztuka dla sztuki, inaczej: ta bezwstydność w wypowiadaniu przekleństw wynika z podłego, nieprzychylnego dla ludzi życia. Nie trzeba być historykiem z zawodu, aby wiedzieć iż życie na wsi ( tej przedwojennej, ale tudzież tuż powojennej) nie było łatwe, przyjemne, bezpieczne.
Tak, to prawda. Lecz proszę zauważyć że owe bluzgi są zastosowane w strefie dialogu; w strefie narracji ich nie ma: narrator jest ugrzeczniony wobec czytelnika, jakby chciał pokazać, że dystansuje się wobec chamskich odżywek. Narrator spełnia rolę przekazu słów i myśli. To też trzeba mieć na uwadze czytając „Przysłonę” Jadwigi Maliny.
Taką opowieść, którą zaproponowała Jadwiga Malina, mogliśmy już poznać w wcześniej wydanych historiach. Odnaleziona po latach fotografia przypomina o dawno zapomnianym, a tak naprawdę niechcianym przekazie w przeszłości. W „Przysłonie” jednak nie punkt wyjścia jest ważny, najbardziej istotny. Myślę że czytelnik będzie miło zaskoczony końcem powieści, który tak naprawdę końcem nie musi być. Inaczej: jest końcem powieści, tylko nie końcem opowieści. Nie oznacza to przecież że Jadwiga Malina ma zamiar dopisać ciąg dalszy. Tytułowa przysłona nie pozwala. Tytułowa przysłona naświetla tylko to co chce odsłonić. To jest piękne, pani Jadwigo, zaspakajające mój gust czytelniczy.
Ocena 6/6