Zacznijmy od czegoś miłego - Lisa Gardner nauczyła się lawirować :) Nauczyła się utrzymywać powieściową równowagę. I najmniej mam tu na myśli to, co tak bardzo podkreślają nam pierwsze, rzucające się w oczy z tyłu okładki słowa, mówiące, że jest to historia trzech kobiet, i w takim razie trzeba było złapać balans między ich punktami widzenia, dodatkowo w wypadku dwóch z nich posługując się narracją pierwszoosobową, w wypadku trzeciej zaś - trzecioosobową. To wyszło okej, acz bez fajerwerków*, wrócę jeszcze do tej kwestii. Bardziej chodzi mi o coś innego - o utrzymanie równowagi między historią traumy a klasycznym kryminałem.
Tak, to na pewno jest tu zrobione co najmniej całkiem nieźle. Autorka nie epatuje w tej książce historią porwania i przetrzymywania jednej z bohaterek, czasami być może zbliża się do granicy takiego epatowania, ale tylko zbliża się i robi to naprawdę dość rzadko. Generalnie rozpoczynając lekturę bałem się czegoś takiego, poza wszystkim tego typu opowieści są już dość mocno zgrane w kulturze popularnej i trudno na ich temat powiedzieć coś nowego. W "Powiem tylko raz" cały ten temat służy szerszemu określeniu klasycznej w swojej istocie zagadki kryminalnej (a nawet zagadek kryminalnych :) ) i wychodzi to wcale nie najgorzej. Widać pisarską wprawę autorki. Zostaje zachowana ta równowaga, o której pisałem powyżej. Równowaga polegająca nie na tym, że oba elementy mają takie samo znaczenie, nie - równowaga polegająca na tym, że opowieść o traumie służy historii kryminalnej. Wzbogaca to, jak jest ta historia skonstruowana.
Z tym jak odbierałem ową kryminalną zagadkę to w ogóle jest ciekawa sprawa. Nie miałem wrażenia, że autorka stara się specjalnie mnie zainteresować tym kto zabił i o co tak naprawdę chodzi w śledztwie, jakie będzie jego rozwiązanie. Nie, przeciwnie, czułem się wręcz tak, jakby Gardner wygaszała moje zainteresowanie nim. "Niech sobie ta historia płynie, ty sobie czytaj, w końcu sprawnie to napisałam, a to, kto zabił to jest najmniej ważne", zdawała się mówić mi pisarka. Mamy opowieść, tyczy ona policyjnego dochodzenia, wszystko jest owemu dochodzeniu podporządkowane, a jednak ciągle i ciągle obyczajówka wychodzi na wierzch. To trochę paradoksalne, zważywszy, że obrazki z życia rodzinnego naszej dzielnej policjantki zostały zredukowane do absolutnego minimum a sceny i motywy z życia prywatnego pozostałych dwóch postaci, choć są rozbudowane nieco bardziej, wciąż tylko służą kryminałowi. Chyba po prostu chodzi o dość niespieszne tempo akcji, właśnie "obyczajujące" tę historię. Zresztą właśnie gdy pod koniec tempo przyspiesza, dostajemy też coraz bardziej jednoznaczną powieść o śledztwie, kojarzeniu faktów z nim związanych itd. Końcówka to już mający trzymać w napięciu rollercoaster, przynajmniej miała czymś takim być.
Tylko, że znowu - czy to wygaszanie zainteresowania było celowe ze strony pisarki, skoro potem zaczęła robić wszystko, co w jej mocy, by uatrakcyjnić tę opowieść właśnie jako trzymający w napięciu kryminał czy może wręcz thriller?
No i muszę to tutaj napisać - sama ta historia (a nawet same te historie) kryminalne nie są zbyt dobrze przemyślane. To nawet ciekawe, że tyczy to ich obu w nader podobnym stopniu. Ktoś z jakichś tam względów zabił, domyślamy się kto, ale dziur w tym wszystkim co niemiara. I w motywacjach postaci i w sposobie, w jaki są one rekonstruowane przez prowadzących śledztwo. Co jeszcze interesujące, to to, że tak długo, jak nasi dzielni stróże prawa zbierają dowody, poszlaki, ogólnie fakty związane z morderstwami, błądzą, stawiają hipotezy - tak długo jest okej. W momencie, gdy zaczynają dochodzić do właściwych wniosków - przykro mi, ale nie mogę powiedzieć, by wciąż tak było.
Co jeszcze zagrało gorzej, to owe współistnienie w powieści historii trzech kobiet. Nie zazębiają się one tak, jak powinny. Jedna jest w ciąży, druga jest matką małego dziecka, trzecia nie ma dzieci i nawet o nich nie myśli. Czy coś z tego wynika? Nic, totalnie nic. Może nawet bym się tego nie czepiał, ale z tyłu okładki wołają do mnie słowa "Trzy kobiety", na samej jej górze. Nie ma przez większość tekstu specjalnie nic o zaprzyjaźnianianiu się, o zbliżaniu, o niechęci, o niczym. Sorry Lisa, przy Twoim talencie i warsztacie powinnaś chyba była coś z tego wycisnąć. Znowuż - zwłaszcza, że pod koniec nagle wrzucasz te właśnie motywy. Tylko czemu tak nagle, nie czujesz, że zdolny pisarz w dobrej formie potrafiłby to rozciągnąć na większą część książki? Po raz kolejny ten grzech zbytniego odstawania finału od reszty powieści.
Autorka w miarę osiągnęła wszystko, co chciała. Powieść jest i w miarę sprawnie napisana i pod koniec wciągająca. Choć właśnie nie pod sam koniec, ściśle pojmowana końcówka została według mnie popsuta, tu nie ma tego trzymania za gardło. Wątki związane z ciemnymi stronami Internetu jakoś tam budzą zainteresowanie, ale tajemnice postaci już niekoniecznie (pisałem wyżej o tym wygasaniu zainteresowania czytelnika), w znacznym stopniu przechodzimy obok nich obojętnie. Pięć na dziesięć, cóż, to w wypadku tej książki uczciwa ocena.
------------------------------------------------
*Ciekawie jest używać akurat tego słowa w recenzji powieści, w której to powieści tak dużą rolę odgrywa ogień :D