Czy jest ktoś, kto nie zna Frankensteina? Klasyczna powieść Mary Shelley, doczekała się niedawno nowej, współczesnej wersji autorstwa Petera Ackroyda zatytułowanej Przypadek Victora Frankensteina. Nie ukrywam, że z wypiekami na twarzy, czekałem na tą książkę, określaną przez dziennik The Independent genialnym połączeniem horroru i science fiction. Czy ta literacka mikstura wypaliła na tyle, by stać się pogromczynią klasycznego Frankensteina?
Powieść napisana jest w pierwszej osobie. Narratorem jest główny bohater książki, Victor Frankenstein. Młody ambitny Szwajcar, postanawia udać się na studia, do renomowanej angielskiej uczelni w Oxfordzie. Poznaje tam Percy’ego Bysshe Shelley’a, który to staje się jego przyjacielem i zasiewa w Victorze ziarno ciekawości świata. Wtedy też Frankenstein zaczyna swoje badania nad elementem, który odpowiedzialny jest za energię życiową istot ludzkich. Dokonując kolejnych odkryć, dochodzi on do wniosku, że to fluid galwaniczny (prąd) jest owym tajemniczym czynnikiem. Na skutek przeprowadzonych na zmarłych eksperymentach, udaje mu się ożywić człowieka, jednak efekt tego działania, okazuje się nie do końca pokrywać z jego oczekiwaniami.
Byłem pewien, że Przypadek Victora Frankensteina będzie dokładnie tym, co sugerował uznany angielski dziennik, czyli powieścią science fiction z dreszczykiem. Nic jednak bardziej mylnego. W moich oczach książce tej bliżej do powieści historycznej niż do s-f, a grozy nie uświadczyłem tu w ogóle. Autor niestety na tym ostatnim polu, poległ sromotnie.
Akcja książki toczy się leniwie, i nawet w kulminacyjnych momentach nie chce, niestety, przyspieszyć. Powoduje to, że czyta się ją z pewną trudnością. Teoretycznie gwarantowane emocje, związane z ożywieniem przez Victora martwego ciała, również nie wywołały u mnie dreszczyku emocji. W decydujących momentach Ackroyd nie potrafił stworzyć atmosfery zagrożenia i zaszczucia. W mojej opinii, książka jako powieść akcji i grozy, po prostu nie spełnia pokładanych w niej oczekiwań. Krótko ujmując – często nudzi.
Nie oznacza to jednak, że Przypadek Victora Frankensteina to utwór, w którym nie można doszukać się mocnych stron. Wręcz przeciwnie! Peter Ackroyd znany jest jako znawca i krytyk literatury, a także jako pisarz, umiejętnie łączący faktografię z fikcją. Na tym właśnie opiera się największa siła książki. Jak już wspomniałem, książce blisko jest do powieści historycznej. Autor doskonale oddał realia tamtej epoki. Sam Londyn, opisany jest niesłychanie sugestywnie, z jego brudem, wąskimi uliczkami i biedą sąsiadującą z przepychem. Stanowi to niebywałą gratkę dla zainteresowanych początkami XIX wieku w Europie. Dodatkowo pisarz, uzupełnił tło powieści o postacie Percy’ego Bysshe Shelley’a i Lorda Byrona, czyli dwójki sławnych poetów tamtej epoki, zaprzyjaźnioną w powieści z Victorem. Dzięki temu, fabuła nabiera niebywałej wręcz autentyczności i głębi.
Wielkim kłopotem jest dla mnie sformułowanie trafnego podsumowania. Z jednej strony, książka nie nadaje się dla wielbicieli horrorów i fantastyki jakiejkolwiek – na tym polu, nie ma po prostu prawie nic do zaoferowania (sama akcja rozkręca się sensownie dopiero na ostatnich 100 stronach). Z drugiej strony, dla osób lubiących klimaty historyczne, szczególnie związane z XIX wiecznym Londynem, będzie bezcenna. Autor położył w niej nacisk, bardziej na kwestie rozwoju medycyny i nauki, stosunków społecznych i ogólnej sytuacji w Europie, niż na akcję. Czytelnikom zainteresowanym właśnie tymi tematami książkę polecam jako wartościową, reszta zaś może sobie – bez uczucia straty – lekturę tą po prostu podarować.