Jonathan Stroud to młody brytyjski pisarz średnio znany w Polsce. Na Wyspach zasłynął Trylogią Bartimaeusa (dostępną również w Polsce), sprzedaną w ponad dwóch milionach egzemplarzy. Tak wybitny wynik nie umknął uwagi wielkiej wytwórni filmowej Miramax, która zakupiła prawa do ekranizacji całej serii i kręci aktualnie zdjęcia do części pierwszej – „Amuletu z Samarkandy”. Ja jednak chciałem zająć się dzisiaj najnowszym dziełem autora (dopiero co wydanym w naszym kraju) „Herosami z Doliny”. Niewątpliwa fala popularności jaka czeka autora po wejściu filmu na ekrany, postawi go przed nieunikalnym wyzwaniem, rzuconym przez nowych, potencjalnych czytelników. Czy najnowsza książka Strouda, jest w stanie zaspokoić ich apetyty?
„Herosi z Doliny” to typowa, lekko epicka powieść fantasy, przeznaczona raczej dla nastoletniej grupy odbiorców, ale zapewniam że i starsi znajdą w niej sporo radości. Głównym jej bohaterem (a raczej ciamajdowatą jego odmianą) jest Halli, młody mieszkaniec domy Sveina. Prowadzi on spokojne, rolnicze życie w Dolinie, zasiedlonej przed wiekami przez mitycznych Herosów. Ambicja jednak od samego początku nie pozwala mu wierzyć w legendy i mity, opowiadane przez starszych i postanawia on zweryfikować niektóre historie osobiście. Z pomocą przychodzą mu pewne niespodziewane wydarzenia, które popychają chłopaka w wir przygód.
Cała powieść, prócz przygód Halliego, przeplatana jest urywkami legend o potężnych herosach a szczególnie o jednym z nich, największym i najodważniejszym Sveinie. Wstawki te są naprawdę fajne i udanie budują klimat „Herosów z Doliny”. Podczas czytania miałem wrażenie, że autor opierał fabułę na jakiejś autentycznej mitologii, jednak nie doszukałem się nigdzie potwierdzenia moich przypuszczeń. Tym bardziej chwała Stroudowi, za tak sugestywnie stworzoną otoczkę i misternie skomponowany świat. Czuć w nim jakby klimat wikingów i nieodparcie kojarzy się on ze Skandynawią i tamtejszymi ludami. Ani przez moment nie czuje się sztuczności, a każdy element książkowej rzeczywistości, pasuje do siebie niczym elementy misternej układanki, tak jakby autor opisywał wydarzenia, których był naocznym świadkiem.
Kolejnym plusem „Herosów” są genialnie zarysowane i przez to charakterystyczne postacie. Nie miałem ani razu problemów z zapamiętaniem kto jest kto i z którego domu pochodzi. Mimo mało rozbudowanych opisów, każdy z domowników jest jak żywy i nawiązuje pewnego rodzaju więź z czytelnikiem.
Żeby nie było jednak zbyt wesoło, książka posiada jeden dość poważny minus – akcja bardzo leniwie się rozkręca. Praktycznie przez pierwszą połowę powieści, czyli około 200 stron, zaznajamiamy się z Doliną, z jej mieszkańcami i ze zwyczajami w niej panującymi. Coś tam się cały czas dzieje, ale niestety historia nie porywa. Mimo tego braku tempa, czyta się te pierwsze strony bardzo przyjemnie. Dolina jest piękna i zielona a ludzie budzą ciekawość. Wszystko to pachniało mi nieco sielankowym Tolkienowskim Shire z „Władcy Pierścieni”. Stroudowi udało się wytworzyć pewien specyficzny, wiejski klimat, w którym pod woalem spokoju i pracy, aż kipi od zadawnionych zatargów i waśni. Kiedy już przebrniecie jednak przez ten nieco przydługawy początek, akcja skoczy na was niczym wygłodniały tygrys i wypuści was ze swoich łap, dopiero na ostatniej stronie.
Czas odpowiedzieć na postawione we wstępie pytanie: Tak. Książka jest w stanie zaspokoić apetyty spragnionych dobrej fantasy czytelników, jednak pod warunkiem, że nie zrażą się nieco rozwlekłym początkiem. Historia jest spójna, bohaterowie specyficzni i inni niż powszechnie się w fantastyce przyjęło, a zakończenie zaskakuje swoją niesztampowością. Klimat aż kapie z każdej strony i bardzo łatwo można się „wtopić” w Dolinę, wraz z Hallim i resztą. Dla lubiących Percy Jacskona, Hobbita czy Pottera, jest to pozycja obowiązkowa i osoby te na pewno się nie zawiodą na „Herosach z Doliny”. Nie pozostaje mi nic innego, jak zarekomendować wszystkim tą książkę. Ja lecę szukać wspomnianego na początku „Amulety z Samarkandy” – podobno jest jeszcze lepszy…
Polecam!