Książkę Thompsona można czytać na wielu poziomach, po pierwsze jest to rzecz nieodparcie śmieszna. Po drugie, i chyba ważniejsze, mamy do czynienia z cudeńkiem językowym: życie i kariera Nicka Coreya, szeryfa w Pottsville, zapyziałej mieścinie na amerykańskim południu, opisane są wspaniałym stylem. Szeryf Corey to człowiek niewykształcony, popełniający wiele błędów językowych (jak zresztą inni bohaterowie książki), ale wypowiada się soczyście i obrazowo. Dwa przykłady stylu: „Nie mówię, żeś sam nie jest niczego sobie, ale założę się, że pałę masz krótszą. Bo słyszałem, że taki kretyn to dyndola ma jak ogier.” Ładne słowo 'dyndol', którego nie znałem. Inny smaczny cytat: „Na pewno nie co dzień można w takiej zaszczajdziurze spotkać prawdziwego faceta.” Piękne słowo 'zaszczajdziura', też dla mnie nowe. Jest takich kwiatków więcej, mógłbym cytować bez końca.
Styl książki przypomina mi trochę 'Konopielkę' Redlińskiego a trochę dialogi na cztery nogi z sitcomu 'Świat według Kiepskich' pełnego błędów językowych i głupich odzywek. Myślę, że olbrzymią rolę w stworzeniu tego unikalnego języka odegrał tłumacz, Krzysztof Majer, któremu należą się najniższe pokłony.
Książkę Thompsona można też traktować jako pastisz westernu, bo żadnych tam herosów czy nieustraszonych kowbojów nie uświadczysz, wszyscy bohaterowie to marne, nieciekawe, utytłane w wątpliwych sprawkach, albo wręcz przestępstwach typki; przychodzą mi tu na myśl filmy Tarantino. Ciekawe, że ta książka prowadzi do tylu skojarzeń z innymi dziełami...
A nasz szeryf narrator to leń, łapówkarz i niezły cwaniaczek mimo tego, że wciąż gra ostatniego przygłupa, w tym postępowaniu bardzo mi przypomina Szwejka. Wystarczy przeczytać; jak załatwił na cacy konkurenta w wyborach – Jima Gaddisa. Poza tym niezły z jego bajerant: żona, kochanki, kombinuje chłop jak może. Ale na każdego cwaniaczka znajdzie się większy, piękna jest historyjka jak to żona szeryfa – Myra zakombinowała, żeby się za niego wydać.
Bardzo dobrze się bawiłem w czasie lektury, ale do czasu, bo niepostrzeżenie rzecz cała staje się coraz bardziej smutna i straszna, nasz szeryf okazuje się być zwyczajnym mordercą, zresztą nie tylko on. A świat południa Stanów z początku XX wieku jest okrutny i nędzny; to świat, w którym były: „Bezradne małe dziewczynki, które płakały, bo ich właśni tatusiowie wpełzali im do łóżka. Mężczyźni, którzy bili swoje żony, a one wrzeszczały, błagając o litość. Dzieci, które moczyły się w pościeli ze strachu i z nerwów, a ich matki za karę smarowały je pieprzem. Zabiedzone twarze, zbielałe od robaczycy, całe w plamkach od szkorbutu. Ludzie wygłodzeni, co nigdy nie mogą się najeść do syta, a długów zawsze mają więcej niż wierzytelności.”
Książka Thompsona jest zaklasyfikowana jako kryminał, to nieporozumienie, mamy do czynienia z pastiszem kryminału czy parodią westernu, ale przede wszystkim znakomitą literaturą, która lśni głównie swoją warstwą językową.