Kiedy pytasz swoją małą czytelniczkę czy podobała jej się historia o małym Duszku, a ta w odpowiedzi tuli z uśmiechem książeczkę, to wiesz, że trafiłaś dobrze z lekturą. Wiesz, że warto było czytać na głos, dopowiadać, inscenizować, niektóre fragmenty czytać po kilka razy i tłumaczyć. I cieszy cię to podwójnie, bo z jednej strony wiesz, że trafiłaś na wartościową treść, z drugiej widzisz, że świat opowieści wciąga twoją pociechę coraz bardziej.
Tytułowy Duszek, to całkiem sympatyczny i, tak naprawdę, niegroźny psotnik, którego trudno nie polubić. Mieszka w Sowim Zamku i budzi się codziennie, gdy zegar wybije północ. Snuje się wtedy po zamkowym muzeum pobrzękując magicznymi kluczami i gadając do obrazów, lub „wychodzi” na dwór, by uciąć sobie pogawędkę ze swoim najlepszym przyjacielem, sową Uhu-Szuhu. Duszek, jeśli mu się nie dokucza, nie robi nikomu krzywdy, ale jeśli zajdzie taka trzeba, potrafi srogo postraszyć: raz przyczynił się nawet do klęski szwedzkich najeźdźców i dzięki niemu zwiali, gdzie pieprz rośnie. Było to już jednak baaardzoooo dawno temu. Od tamtej pory wiedzie więc raczej spokojne nieżycie i to właśnie ów spokój zaczyna go nużyć. Wymyślił więc sobie, że chciałby zobaczyć słońce i miasto w ciągu dnia. Niestety nie da się od tak zmienić „godziny duchów” i Duszek, mimo wielu starań, nie potrafi nie zasnąć do rana. Pewnego dnia jednak, nagle i nie wiedzieć czemu, budzi się w samo południe. I wtedy zaczyna się draka. Bo chcąc nie chcąc jego pojawienie się budzi w miasteczku sensację. Niestety z nadmiaru atrakcji, nasz bohater gubi drogę do domu. Ponadto, słońce sprawia, że staje się czarny!
„Mały Duszek” Otfrieda Preusslera, to opowieść o tym, że trzeba uważać na to, czego sobie życzymy, bo czasami marzenia się spełniają i okazuje się, że wcale nie jest nam z tym tak różowo, jak to sobie wymyśliliśmy. To również, w dosyć ciepły sposób podana lekcja o tym, że natury się nie oszuka, bo każdy z nas został stworzony do czegoś innego, ale żeby się o tym przekonać, trzeba wyjść ze strefy komfortu. Przygody małego Duszka przypominają nam także o tym, że nigdy, przenigdy nie można się poddawać. A także o tym, że nie ze wszystkim można poradzić sobie samemu, bo – jak to ostatnio, gdzieś usłyszałam i bardzo mi to do tej historii pasuje – „najodważniejszym z ludzi jest ten, który nie boi się poprosić o pomoc”.
Oczywiście nie łudzę się, że moja trzylatka wychwyciła wszelkie niuanse, tej opowieści. Głównie zamartwiała się tym czy Duszkowi uda się wrócić do jego zamku i śmiała się z jego wybryków, które doceniała głównie dzięki ilustracjom E.J. Trippa. Opowieść spodobała się jej jednak na tyle, że na pewno będziemy do niej wracać.
[współpraca barterowa]