Przybysz – Hilary Norman – recenzja
Nie możemy powiedzieć zbyt wiele na temat Hilary Norman, gdyż jest to wyjątkowo tajemnicza osoba; w dobie ogromnego boomu informacyjnego, autorka bestsellerów pozostaje anonimowa, nie udziela wywiadów, nie dba o rozgłos, nie zdradza arkanów swojego życia prywatnego. Po prostu pisze kolejne powieści i je wydaje. Publikuje także jako Aleksandra Henry, nie wiadomo zatem, któremu nazwisku przyznać miano pseudonimu artystycznego, a które przyjąć za jej prawdziwe. Jedyne informacje na jej temat jakie możemy znaleźć są następujące: „brytyjska autorka osiemnastu thrillerów i kryminałów przetłumaczonych na siedemnaście języków”, „Mieszka wraz z mężem w Londynie”… Ciekawostką może natomiast okazać się wieść, że jej pierwsza powieść Miłość i przyjaźń, wydana została jako nakładem w Stanach Zjednoczonych, a każda kolejna od razu wędruje na pierwsze miejsca list bestsellerów.
Pomimo braku wartkiej akcji, jakiej można by się spodziewać po pisarce porównywanej z Norą Roberts, lektura wciąga swoją gładkością języka, czystością przekazywania myśli i sposobem kształtowania obrazu fabuły. Na samym początku można odnieść wrażenie, jakoby książka była przesączona głęboką analizą psychologiczna postaci, jednak szybko okazuje się, że nie to było celem Przybysza. Dwa, niezależnie od siebie, równolegle biegnące wątki pozwalają nabrać dystansu do postaci, po to, by w kolejnych odsłonach zaczęły się znów przeplatać i łączyć.
Jak w każdym kryminale nie brakuje morderstwa i intrygi. Jest ciemnoskóry policjant Sam; są notatki, zapiski Cala - inicjatora całego zła, jakie się wydarzyło, jednocześnie ofiary własnych doświadczeń z dzieciństwa, tego psychopatycznego umysłu, który w głębi jednak ma ludzkie odruchy oraz dosyć tego, co sam robi i co z nim się dzieje. Jest też Claudia, siostra Grace – żony Sama, przyjeżdżająca z prośbą o pomoc – jest szantażowana… Jest też Mildgred – bezdomna staruszka pomagająca Samowi w śledztwie…
Jak wspomniałem, pomimo braku trzymającej nieustannie w napięciu akcji, nie wiadomo kiedy, zauważa się, jak książka zaczyna wciągać, powoli co prawda, ale systematycznie. Kolejne odsłony wątków głównych zaczynają się łączyć, tworząc coraz to bardziej wyrazistą układankę. Dla miłośnika kryminałów i Sama Becketa niespodzianką może być zaskakujące zakończenie… ale do tego trzeba dojść samemu wertując kolejne stronice Przybysza.
Do przeczytania jej zachęcam przede wszystkim osoby chcące odpocząć od ciężkiej literatury naukowej, czy pseudonaukowej, gdyż pozwala na chwile zapomnienia i wtopienie się w realia z jakimi musiały zetknąć się ofiary, a każdy bohater jest nią na swój sposób.