Tytuł książki jest nieco mylący – zamiast kolejnej pozycji omawiającej argumenty za i przeciw istnieniu Boga dostajemy niezłą rzecz popularnonaukową, w której najnowsze teorie fizyczne i biologiczne przedstawione są pod kątem rozważań filozoficzno-teologicznych.
Moim zdaniem najlepszy jest rozdział początkowy, w którym autor omawia rozwój fizyki poczynając od wieku XVIII kiedy to „zaczął się utrwalać pogląd o wszechświecie jako o swego rodzaju mechanizmie zegarowym, który trwa i porusza się dzięki uniwersalnym prawom fizyki i nie potrzebuje elementów nadprzyrodzonych, by wyjaśnić swoje istnienie”. Pogląd ów został uwieczniony w słowach Laplace'a, który odpowiadając Napoleonowi, dlaczego w jego pracy na temat ruchu ciał niebieskich nie ma wzmianki o Bogu, odrzekł „Sir, ta hipoteza nie jest mi potrzebna”. Konstrukcja owa została podważona w wieku XX wraz z powstaniem teorii względności i mechaniki kwantowej. Powstały wówczas bardzo ciekawe teorie próbujące wyjaśnić początek wszechświata. Autor omawia dwie. Pierwsza to teoria Wignera, która mówi, iż „do zaistnienia wszechświata niezbędny jest zewnętrzny Obserwator”. Druga to hipoteza wielu światów Hugha Everetta. Obie teorie według autora nie wykluczają możliwości zewnętrznego twórcy wszechświata.
Pozostałe rozdziały są słabsze, mówiąc o biologii autor broni idei Inteligentnego Projektu i atakuje Teorię Ewolucji, używając argumentów typu: „Doprawdy trudno uwierzyć, że coś takiego jak łańcuch DNA powstało w wyniku samorzutnych, spontanicznych i przypadkowych procesów...” To są rzeczy znane i zgrane, nic nowego.
Nieco ciekawszy jest rozdział omawiający najnowsze badania nad świadomością. W nim również autor prezentuje silny deizm, argumentując nieprzekonująco, że świadomość nie może być pochodną materii. Może najciekawsze jest tam przedstawienie teorii Globalnej Świadomości, która dla autora jest kolejnym argumentem za istnieniem Boga.
Na końcu autor przyznaje: „Nikt już nie uważa wiatru, deszczu i pioruna za efekty działań bóstwa, ani też Słońca za samo bóstwo. To, że wraz z rozwojem nauki granice transcendencji przesuwane są coraz dalej w głąb strefy uważanej wcześniej za nadprzyrodzoną, zauważył już w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia Hoimar von Ditfurth (…). Jednak to, że granice te są przesuwane, nie jest dowodem, że nie istnieje ostateczna granica poznania, za którą jednak „coś” istnieje.” Niemniej od tysięcy lat nie doszliśmy do ostatecznej granicy poznania, i wątpię, że ją kiedykolwiek osiągniemy...
W sumie dostaliśmy niezłą książkę popularnonaukową, czasami irytuje tylko natrętny deizm autora.