Skłamałbym, gdybym napisał, że książkę kupiłem, bo zainteresowała mnie jej tematyka. Trochę głupio się przyznać, ale "Nadzy nie boją się wody" to kolejna sytuacja, kiedy moją uwagę przyciągnęła... okładka. Cóż począć, takie życie okładkowej sroki. Często różnie się to kończy, ale w przypadku tej pozycji dobrze się stało, że zdecydowałem się na zakup.
O czym jest książka Matthieu Aikinsa? Chyba podtytuł, czyli "Reportaż o ucieczce przed wojną" to zdanie, które nie oddaje w całości charakteru pozycji. Jest to smutne świadectwo prowadzenia złej polityki humanitarnej i uchodźczej, przez pryzmat której my, Europejczycy i Europejki, patrzymy na sytuację związaną z kryzysami migracyjnymi. To opowieść o rozpaczliwej potrzebie, szaleńczym łaknieniu wolności. Uchodźcy i uchodźczynie cicho krzyczą o pomoc. Ich sytuacja jest niechlubnym dowodem potwierdzającym dosadnie brak sprawiedliwości i istnienie nierówności na świecie. Od kiedy do praw trzeba mieć prawo? Prawa człowieka są dla równiejszych? A co z równymi? Gdzie są wszystkie konwencje o prawach człowieka, prawach do azylu, prawach dziecka, zasadach prowadzenia wojny i obrony cywilów? Ile jeszcze ludzi, tak podobnych do nas, musi zginąć, żeby świat postanowił wynegocjować nową, przystającą do czasów współczesnych, a nie zimnowojennych, definicję uchodźcy? Sytuacja uchodźców i uchodźczyń z Bliskiego Wschodu, ale także z Afryki i w niedługim czasie z Oceanii (w tej książce autor podąża tropem Afgańczyka z Kabulu), czy nam bardziej bliskich, czyli Ukraińców i Ukrainek, świadczy o tym, że humanitaryzm w trudnych chwilach jest jedynie teorią. To prawo, przywilej bogatego świata żyjącego w pokoju; świata, który coraz częściej odgradza się od krajów biednych murami, zupełnie jakby miało to rozwiązać problemy, którym często winne są światowe mocarstwa. W kraju, w którym garstka ekstremistów rozpęta krwawą wojnę, nagle się o prawie do życia i czegokolwiek innego zapomina. Każda ze stron - przyszli przegrani i przyszli "wygrani" nabierają wody w usta. Aż chciałoby się wspomnieć o moralności odwróconego Dekalogu, o której pisał Gustaw Herling-Grudziński w "Innym świecie".
"- Jest takie greckie powiedzenie - podsumował Nasrim. - Urodzony, by utonąć, nie umrze w inny sposób".
Przez "Nadzy nie boją się wody" płynie się jak przez dobry film akcji. Pod tym względem jest to dobra pozycja na rozpoczęcie czytelniczej przygody z nowym gatunkiem, jakim jest reportaż. Co chwilę bowiem czytelnik zapomina, że książka jest przecież reportażem. Nawet nie opowieścią na faktach, tylko historią, która miała miejsce kilka lat temu. Akcja (trudno o niej pisać przy tak poważnej książce) trzyma w napięciu, chociaż czytelnik wie, że skoro pozycja powstała, to autor, który porzucił dotychczasowe życie pozostawiwszy paszport i ruszył z afgańskim przyjacielem drogą przemytników ku Europie, przecież musiał przeżyć wszystkie niepowodzenia. Najstraszniejszy jest każdorazowy moment refleksji, kiedy po kilku stronach lektury z ciekawością i współodczuwanym z bohaterami napięciem, stanami typowymi podczas czytania książki z dobrymi zwrotami akcji, następuje swoiste obudzenie z fikcji. Czytelnik dostaje kubłem zimnej wody prosto w twarz. Uświadamia sobie, że to, o czym myśli i co czuje, nie przystaje do kalibru czytanej książki. Bo przecież nie wypada mówić o tym, że autentyczną historię czyjejś tragedii czyta się jak dobrą książkę przygodową, zwyczajną fikcję. Z jednej strony to wspaniale, że autor tak dobrze potrafi opisać przeżytą sytuację, że czytelnik czuje ją całym sobą. Z drugiej jednak strony niezwykle niebezpieczne jest to, z jaką łatwością przychodzi zapomnienie o powadze czytanej lektury.
Wbrew pozorom mało w tej książce wielkiej polityki. Na główny plan autor zdecydowanie wysuwa tragedię Omara, któremu towarzyszy w trudnej drodze, wręcz drodze krzyżowej ku lepszej przyszłości. Siłą rzeczy jednak ta polityka musi się chociaż trochę pojawiać. Dla mnie najbardziej wzburzające były kroki europejskich polityków i polityczek, szczególnie te podejmowane w 2014 roku wobec narastającego kryzysu. Kryzysu nazywanego migracyjnym, za którym tak naprawdę kryły się miliony ludzkich tragedii. Kryzys jest, według mnie, niczym innym jak tylko uprzedmiatawiającą nazwą, zabierającą twarz wszystkim uchodźcom i uchodźczyniom. Ten kryzys był tak naprawdę kryzysem ludzkim, humanitarnym; kryzysem wartości moralnych, etycznych, religijnych, zbierającym krwawe żniwo na morzach; kryzys, który miał twarz małego Aylana. Oburzające są kroki europejskich polityków i polityczek, którzy poszli za zewem tłumu, opinii publicznej, a więc słupkami sondażów wyborczych. Zamiast dobrze, od początku do końca, zaplanować relokację, ulegli apelom pochodzącym z chwilowej euforii, krótkiej pobudki sumień milionów Europejczyków i Europejek. Wraz z tysiącami potrzebującymi pomocy wpuścili na Stary Kontynent setki terrorystów. Politycy i polityczki szybko się zreflektowali, jednak opinia o osobach uchodźczych szybko została w oczach ludzi zgeneralizowana, sprowadzona do stereotypowych zachować garstki ekstremistów. I tak uchodźca, uchodźczyni przestali mieć twarz małego Aylanka, który z twarzą na piasku wyglądał, jakby słodko spał, a w rzeczywistości nie żył. Od tamtego momentu osoba uciekająca przed zagrożeniem z ojczystego kraju jest zrównana z terrorystą. Ten błąd europejskiej klasy politycznej był, jest katastrofalny w skutkach. Nigdy nie powinien zostać zapomniany, bo ma twarz niepotrzebnych, nadmiarowych ofiar.
"Ludzie w swoich domach, jak pisał kiedyś John Steinbeck, "odczuwali w stosunku do wygnańców najpierw litość, potem wstręt, a na końcu nienawiść". Indywidualne czyny zapisywano na wspólny rachunek - uchodźców obwiniano o kradzieże, o zwały gówna przy porcie, o seksistowskie zaczepki wobec policjantek".
"Nadzy nie boją się wody" to mistrzowska pozycja pod różnymi względami. Na początku da się odczuć, że jest debiutem autora, który czasami trochę nieudolnie wprowadza historie bohaterów. Robi to w formie dygresji i wtedy bardzo często spójność jest tragiczna wobec głównej osi fabularnej. Warsztat Aikinsa jednak ewoluuje z rozdziału na rozdział i pod koniec drobne problemy z początku nie mają miejsca.
Niektórym może przeszkadzać to, że autor wplata w historię losy swojej rodziny. Mnie, o dziwo, się to podobało. O ile nie lubię, kiedy w reportażach jest zbyt dużo autorskiego "ja", o tyle u Aikinsa jest to chyba mile widziane. Pochodzi on bowiem z rodziny, której losy są różne. Wielu z jego przodków i przodkiń było imigrantami czy uchodźcami. Te historie więc znacząco zwiększają wartość książki.
Aikins pokazuje środowisko uchodźcze od wewnątrz. Sam niejako wraca do korzeni, losów swoich przodków z tą różnicą, że sam porzuca swoją tożsamość i świadomie decyduje się towarzyszyć przyjacielowi w podróży. Wędrują razem szlakami nielegalnymi, wielokrotnie korzystają z usług przemytników, ocierają się o handel ludzi i sprzedawanie przez uchodźców i uchodźczynie własnego ciała. Aikins przedstawia dogłębnie, od kulis migracyjne podziemie.
"- Nie martw się, bracie, wstawię się za tobą, żebyś poszedł do nieba.
- Pójdę szlakiem przemytników.
- Tam nie ma szlaku przemytników.
- Wszędzie są szlaki przemytników".
"Nadzy nie boją się wody" byli lekturą trudną, cholernie trudną. Wielokrotnie musiałem odkładać książkę i chwilę odpocząć, podumać nad tragicznymi sytuacjami bohaterów i bohaterek. Przed lekturą koniecznie przygotujcie się na to przygotujcie. Debiut Aikinsa u mnie trafia zdecydowanie do najlepszych książek tego roku, a nawet najlepszych książek w życiu. Wielokrotnie będę do niej wracał. Mówi o czymś bardzo ważnym - nadaje ludzką twarz uchodźcom. Uświadamia, że w przeważającej większości my także jesteśmy potomkami migrantów.