Matthew Anderson jest właścicielem sieci salonów jubilerskich. Bardzo dobrze znanych przez wszystkich. Jako jeden z trzech braci, zajął się właśnie tą działalnością, odziedziczoną po zmarłej matce. Jednak nie jest to jedyna część jego życia. Druga branża, dziki której uzyskał pseudonim "Pik", jest tą mniej legalną. W tym przypadku, pomaga ojcu i braciom. Mężczyzna nie ma uczuć, wszystko robi wręcz machinalnie, jest bardzo zamknięty w sobie. Cóż... "Pan Smuteczek", "Pan Addams"...
Adeline Turner to młoda architekt zajmująca się projektowaniem ogrodów. Pełna życia, przepełniona nadzieją i niezwykle sarkastyczna (kocham!) kobieta. Przepiękna zarówno w sukienkach, sukniach, jak i ogrodniczkach i kaloszach.
Co się wydarzy, kiedy tak bardzo różne osobowości trafią na siebie w ogrodzie? Praca dla Matthew może okazać się ogromnym wyzwaniem, przede wszystkim mentalnie.
Wow, wow, wow. Pierwszy raz miałam okazję przeczytać książkę Autorki i wiecie co? Zdecydowanie się cieszę, że to mogła być właśnie ta. Potrzebowałam takiej historii. Historii, która spełni moje oczekiwania.
Pamiętam, jak zachwyciłam się wykonaniem tego papierowego cudeńka, każdy detal sprawił, że w moich oczach pojawiał się blask, a to, co otrzymałam pomiędzy kartkami, zdecydowanie temu dorównało.
Fabuła zachwyciła mnie od samego początku, a moje zainteresowanie rosło i rosło. Odebrałam tę historię jako romans z dodatkiem elementów komediowych, a także mafią w tle.
Tak, ta ostatnia nie stanowi sedna całości, mimo że odgrywa istotną rolę. Główną rolę stanowi tu relacja wspomnianych wcześniej bohaterów, ale również postaci poboczne. To jedna z tych książek, w której to właśnie oni wywarli na mnie największe wrażenie. Sposób, w jaki zostali wykreowani - dla mnie mistrzostwo. Są to tak barwne postaci, że nawet czerń przybiera u nich różne odcienie. Wielobarwne, nieszablonowe. Należę do grona osób, które kochają sarkazm, dogryzanie, uszczypliwości, które z każdą kolejną chwilą wywołują iskrę. To właśnie znajdziecie w tej książce. Wyobrażacie sobie taką trzpiotkę i ponuraka? No właśnie, więc wiecie, jak mogło to wyglądać, no serce robi fikołki!
Chociaż nie jest trudno się domyślić, jaki los czeka głównych bohaterów, kibicuje się im na każdym kroku. Napięcie, które między nimi istnieje, później również pożądanie, ta siła charakterów i jednoczesna uległość temu, co przynosi im szczęście - to wszystko daje obraz relacji, o jakiej chce się czytać.
Dalej - relacja braci. Każdy z nich zupełnie inny, z innymi problemami na głowie. Ich więź, rozmowy, wtrącenia, wielokrotnie doprowadziły mnie do smiechu. Pokochałam wszystkich, za wszystko. Dosłownie.
Miłość pojawiła się również w przypadku stylu, którym posługuje się Autorka, kupiła mnie, totalnie. Czytało mi się przyjemnie, bardzo płynnie. Nie pojawiły się momenty monotonne, zbędne. Była kupa śmiechu, momenty łez, wzruszenia, zakłucia serca, a to wszystko przedstawione z obu perspektyw - Matthew oraz Adeline. Cóż, grumpy and sunshine, jak strzelił!
Całość stała się dla mnie komfortową pozycją, którą powinien poznać każdy.