Od pierwszych stron Liz opowiada nam swoje losy. Poznajemy małą, zagubioną dziewczynkę, najmłodszą córkę, która musi radzić sobie z uzależnieniem rodziców od alkoholu i narkotyków. Mieszkając w brudnym domu nie chce trafić do opieki i stara się robić wszystko, by temu zapobiec. Starsza siostra Lisa jej w tym nie pomaga. Zależy jej na nauce, więc nie poświęca dużo czasu rodzinie.
W rodzinie Murray bywały tak ciężkie czasy, że obie dziewczynki chcąc zaspokoić głód jadały pastę do zębów czy ssały kostki lodu. Jak to, więc możliwe, że wszystko się ułożyło? Chociaż czy tak naprawdę coś się kiedyś ułożyło?
Od pierwszych stron czułam, że ta książka nie jest zwykłą powieścią. Bił od niej smutek co wprawiało mnie w melancholijny, niemalże przygnębiający nastrój. Nawet pisząc o niej, nie jestem pewna jakich słów powinnam użyć. Liz Murray nie stworzyła genialnej historii, ona ją przeżyła. Spróbuję od początku.
Niewiele mogę wspomnieć o fabule. Była wstrząsająca, to z pewnością. Było w niej jednak coś magicznego, coś przez co chciałam wiedzieć jak życie Liz potoczy się dalej. Czy ktoś zginie? Czy stanie się coś złego? A może spotka ją szczęście? Z pewnością stworzenie, opisanie tej historii było trudne, wywoływało wiele wspomnień, bo choć ja tego nie przeżyłam, czułam się, gdyby to mnie spotkało. Wizja takiego świata przeraziła mnie. Pewne sytuacje wzbudzały mój podziw, czasami nawet obrzydzenie. Jak ocenić fabułę? Powinnam ją oceniać? Nie, jest wyjątkowa, bo prawdziwa.
"Gdybyś mnie znała lepiej, babciu, nie chciałabyś, żeby cię odwiedzała wnuczka, a przynajmniej nie ta. Nie jestem już tą samą dziewczynką, która co sobota w kuchni słuchała twoich kazań. Jestem lekkomyślna i wszystko zaniedbuję, zwłaszcza ciebie."
Bohaterów występuje wielu. Matka i ojciec, uzależnieni od narkotyków, siostra Liz, Lisa to osoby, które poznajemy od samego początku. Znamy ich najlepiej, widzimy jak się zachowują i choć nie potrafimy tego zrozumieć, szanujemy ich. Rodzina Lizzy jest nie tylko jej rodziną, ale również moją. Cierpiałam równie mocno jak oni.
Kolejnymi bardzo ważnymi postaciami są przyjaciele głównej bohaterki. Poznajemy ich z czasem, każdego po kolei. Jednego bardziej, drugiego mniej. Wielu z nich, sama pokochałam. Ich dobroć zawładnęła moim sercem. Starali się pomagać swojej przyjaciółce, sprawiali, że jej życie nabierało blasku, że miała po co żyć i o co walczyć. Myślę, że każdy człowiek chciałby spotkać takich ludzi na swojej drodze.
Niestety w życiu Elizabeth pojawiały się również takie osoby, przez które bardzo cierpiałyśmy. Najpierw ona, a potem czytając, ja. Zdawać by się mogło, że pierwsza miłość powinna być piekna i czysta, nieskażona, jednak to zależy od tego, do kogo poczujemy pierwszy raz tak głębokie uczucie. Niestety Lizzy nie trafiła dobrze co poniosło późniejsze konsekwencje.
"Bywało ciężko, ale mieliśmy siebie, więc niczego nam nie brakowało."
Język powieści mnie urzekł. Liz Murray zaczarowała mnie. Czytając jej powieść, czytając o jej życiu nie potrafiłam przestać. Autorka opowiadała to ze swojej perspektywy, użyła narracji pierwszoosobowej. Wiedziałam przez to co czuje i byłam na bieżąco z wydarzeniami, co bardzo mną poruszyło. Elizabeth zrobiła rzecz niezwykłą. Opisała swoje życie, ale nie po to byśmy jej współczuli, czytając nie czułam po jej słowach, że tego chce. Bardziej starała się mi, czytelnikom przekazać, jak ważne by nikt się nie poddawał. Czarowała słowami, po to by pomóc nam. Żebyśmy zrozumieli, że nawet jak jest bardzo źle może być lepiej, może być sto razy lepiej.
"Czułam ciepło jego ciała i słyszałam, jak bije mu serce, równo i pokrzepiająco. Bałam się, jak straszliwie pragnę, by nigdy ode mnie nie odszedł."
Okładka bardzo mi się podoba, prosta, zwięzła. Obrazek małej dziewczynki w kurtce ujmuje, ale piękno okładki przesłaniają mi krótkie opinie, w prawym dolnym rogu. Tak samo jak w lewym górnym pomarańczowy znaczek: "bestseller New York Timesa". Uważam, że jest to zbędne i gdyby znajdowało się na tylnej stronie okładki, ta wyglądałaby lepiej. Czcionka, przy której dobrze się czyta. Tekst się nie zlewa, nie jest za duża, ani za mała, odpowiednia.
"- Na pewno cię kochał, był twoim tatą. Wściekał się pewnie przez piwo. Gdyby mógł przestać, byłby dla ciebie dobrym tatą."
Czy Liz Murray można nazwać pisarką? Tak. Stworzyła powieść przez kóorą na takie miano zasługuje. Wiele w życiu przeżyła, jednak osobiście jestem jej fanką i bardzo ją podziwiam. Nie czytałam jeszcze tak prawdziwej historii, ktora by mną tak wstrząsnęła.
Obecnie pisarka kieruje założoną przez siebie w Nowym Jorku organizacją Manifest Living, której celem jest inspirowanie dorosłych ludzi, by uwierzyli, że mogą osiągnąć w życiu wymarzone cele. Podróżuje także po świecie z wykładami i warsztatami motywacyjnymi, występując obok tak znamienitych osobistości jak Tony Blair, Michaił Gorbaczow czy Dalajlama.
"Ale kiedy płakałam, była przy mnie; nie mogłam przestać."
"Przełamać Noc" to książka, która mnie wzruszyła, lecz nie tylko. Zasiedliła się w moim sercu i wiele razy będę do niej wracała. Po skończeniu powieści, usiadłam i chwilę zastanowiłam się nad tym jak postępuję. Książki nie da się spokojnie odłożyć na półkę i o niej zapomnieć. Jest szczególna, wyjątkowa. Polecam, choć właściwie bez tego, każdy powinien po nią sięgnąć.
"Życie każdego z nas ma taki sens, jaki mu sami nadamy."