Powieść „Pachinko” polecił mi mój fizjoterapeuta a nawet pożyczył mi wersję papierową książki. Z braku czasu jednak wybrałam opcję słuchania książki w aplikacji Legimi – ze względu na mnogość zajęć ta opcja umożliwiła mi zapoznanie się z tą niesamowitą historią. Aż (!) 19 godzin słuchanego tekstu... Ostatnio często czytam literaturę koreańską… Sama Korea Południowa i Japonia zafascynowała mnie na tyle, że kiedyś tam polecę… choć przeraża mnie 19 godzin lotu w puszce…
Korea Południowa i Japonia są tak dla mnie odległe i egzotyczne, że aż fascynujące. Cała moja wiedza o tych krajach opiera się na jakichś filmach – głównie „Tokio drift”, szczątkowych informacjach gdzieś zasłyszanych w telewizji. „Ganji”, „Yakuza”, sushi to jedyne słowa, które kojarzą mi się Krajem Kwitnącej Wiśni. Powieść koreańskiej pisarki Min Jin Lee „Pachinko” chłonęłam całą sobą a po lekturze jestem oszołomiona jej fenomenem. Odczuwalne jest 30 lat pracy Autorki nad tą powieścią. Wielowymiarowość, mnogość kontekstów i refleksji ukazana na przestrzeni kilkudziesięciu lat (70 lat! głównej bohaterki Sunji) i czterech pokoleń jej rodziny wykonana mistrzowsko!
„Pachinko” to kawałek sporej historii Korei i Japonii ale i o losie, przeznaczeniu, ludziach, relacjach, poszukiwaniu siebie, swojej tożsamości obywatelskiej i seksualnej, ucieczce od siebie i drodze do swego wnętrza, i o tym, co w życiu najważniejsze. I płakać mi się chce ze wzruszenia na tak dobrą literaturę… Mistrzostwo.
„Pachinko” słuchałam jak wykładu filozoficznego na temat życia ludzkiego, losu i przeznaczenia, traumy pokoleniowej. Nie na wszystko mamy wpływ a może w ogóle na nic nie mamy i tylko zdaje się nam, że działamy, podejmujemy decyzje a tak naprawdę jesteśmy marionetkami w teatrze życia? Akceptacja – górnolotne pojęcie, które wysuwa się na pierwszy plan a tak blisko pragmatyzmu stoi. Cała fabuła kreślona jest na linii życia głównej bohaterki Sunji, w której niewiele jest momentów bezbrzeżnego szczęścia czy radości. Ile cierpienia jest w stanie człowiek unieść na swoich barkach? Czy jest w stanie coś człowieka złamać? Obserwując Sunję i kobiety jej towarzyszące, ich zachowanie i postępowanie podziwiam niezłomność przy wstawaniu z kolan kolejny i kolejny i kolejny i tak po wielokroć jeszcze raz. Nigdy się nie poddały… Syn Sunji, Noa nie miał tyle siły, by wstać… Kobiety, których siła, determinacja w dążeniu do celów a przede wszystkim działanie i praca zadziwia a momentami wręcz wprawia mnie w osłupienie.
Rodzina jako najmniejsza i najważniejsza jednostka społeczna. Ramy bezpieczeństwa, w których możemy się schować przed złem świata. Relacje. Rozmowa. Wzajemna za siebie odpowiedzialność napełniała mnie wzruszeniem. Wspólne jedzenie posiłków wypełniające potrzebę stabilności i poczucia przynależności mimo całkowitego poczucia wyobcowania w kraju, do którego wyemigrowali. Japonia – obietnica raju, który stał się piekłem. Przepisy obywatelstwa są bezlitosne, zawsze, mimo upływu pokoleń będą „ganji” bez praw ale z obowiązkami. Ile trzeba poświęcić siebie, by móc żyć i przetrwać na emigracji ale nigdy nie będąc prawdziwym obywatelem Japonii czy nawet innego kraju?
Miłość, potrzeba kochania i bycia kochanym jako cel sam w sobie uszczęśliwienia własnej duszy, egoizm w czystej postaci czy sens życia każdego z nas? A małżeństwo? Czy istnieje jakikolwiek powód tej umowy? Czy zawieramy je bez żadnych refleksji bo tak trzeba/musimy/tego się od nas oczekuje (niepotrzebne skreślić)? Czy uszczęśliwia nieszczęśliwego człowieka? A unieszczęśliwia szczęśliwego?
Pieniądze, które podobno szczęścia nie dają, ale bez nich naprawdę nie da się żyć. Zarobione uczciwie pozwalają na poczucie bezpieczeństwa chociaż tego… ziemskiego.
Sprawiedliwość. Czy w ogóle istnieje? Jeśli tak, gdzie ją znajdziemy?
Dobro miesza się złem w kotle codzienności a wybory, których dokonują bohaterowie nie zawsze są świadome a zdeterminowane korzeniami, pochodzeniem, dziedzictwem i krwią płynącą w żyłach.
„Pachinko” to głęboka powieść, która dostarczy wielowymiarowych przeżyć a jeszcze więcej refleksji. Skutecznie zmieni perspektywę patrzenia na świat. Wielokrotnie cofałam klatki w filmie mojego życia… tabuny scen, rozmów, słów wypowiedzianych i niewypowiedzianych, przelatują mi przed oczami… nie zmieniłabym nic absolutnie, ale nie opuszcza mnie wrażenie, że idę po już wyznaczonej ścieżce… tylko kto ją wyznaczył?
Ogromne brawa dla tłumaczki – Pani Urszuli Gardner, jestem pełna podziwu i bardzo doceniam Pani pracę.