Melanie Moreland to autorka, która ma na swoim koncie wiele książek. I co ciekawsze, jako zwolenniczka szczęśliwych zakończeń, wszystkie właśnie tak się kończą.
Czy to źle?
Absolutnie nie, chociaż trochę pozbawia to czytelników elementu zaskoczenia.
"Przeklęty kontrakt" to pierwsza część cyklu Kontrakt. Z jednej strony fajnie, bo ogólnie lubię cykle, ale nie mam zielonego pojęcia, co jeszcze można dopowiedzieć do tej historii, ponieważ po przeczytaniu zakończenia stwierdzam, że w zasadzie mogłaby to być jednotomówka. Jednak nie będę zagłębiać się w angielskie opisy kolejnych tomów, poczekam — być może zostaną wydane w Polsce, a jeżeli nawet nie to myślę, że historia Katharine i Richarda, i tak będzie dla mnie kompletna.
Ale zacznijmy od początku...
Katharine pracuje jako osobista sekretarka. Jedynym mankamentem tej pracy jest fakt, że ma naprawdę okropnego szefa, który ani razu nie był dla niej miły. Zanim zaczęła dla niego pracować, wiedziała, że przed nią miał on wiele sekretarek, które dość szybko rezygnowały z pracy. Dlaczego więc panna Elliot mimo licznych upokorzeń w dalszym ciągu trwa na stanowisku? Przyczyna jest dość prosta i przewidywalna — dlatego, że bardzo potrzebuje pieniędzy.
Richard VanRyan to mężczyzna, który bardzo źle znosi porażki. Jego głównym celem jest awans na stanowisko partnera w firmie, w której pracuje. Jednak gdy okazuje się, że jego przełożony, mimo jego ciężkiej pracy, po raz kolejny wybrał kogoś innego na to miejsce, postanowił odejść z firmy.
Jego przyjaciel, pracujący jako headhunter informuje go, że konkurencyjna firma potrzebuje kogoś z jego doświadczeniem i osiągnięciami. I pewnie Richard z miejsca dostałby tę posadę, gdyby nie fakt, że właściciel ponad wszystko ceni sobie wartości rodzinne, więc playboy taki jak Richard nie ma czego szukać w jego firmie.
Właśnie wtedy mężczyzna wpada na pomysł zaangażowania swojej sekretarki w tytułowy kontrakt. Richard proponuje Katharine, by razem z nim zwolniła się z poprzedniej pracy i udawała jego narzeczoną, by pomóc mu zdobyć posadę w firmie Grahama Gavina. Oczywiście proponuje jej również ogromne wynagrodzenie za udawanie jego ukochanej.
Dziewczyna z początku myśli, że Richard stroi sobie z niej żarty, jednak ostatecznie przyjmuje jego propozycję i zostaje jego fałszywą narzeczoną. I choć z początku ich relacja jest tylko popisem aktorskich umiejętności, to z czasem przeradza się w coś zgoła innego. W prawdziwe i silne uczucie, które spada na nich jak grom z jasnego nieba.
Z początku historia bardzo mi się podobała, nie brakowało w niej uszczypliwości, chamskich odzywek i wygórowanych oczekiwań. W miarę czytania można było dostrzec zmianę w zachowaniu bohaterów w stosunku do siebie, jak i do otaczających ich osób, przez co rozwijające się uczucie między nimi w mojej ocenie było wiarygodne i wywoływało uśmiech na mojej twarzy. Jednak końcówka nieco mi się dłużyła. Odebrałam ją trochę, jako pogoń za koniecznym szczęśliwym zakończeniem, które autorka tak ubóstwia. Osobiście, gdybym na miejscu autorki planowała kolejne części, zostawiłabym jednak czytelnika w niepewności i przesunęła happy end dopiero do kolejnej części.