Amos Oz wypowiedział kiedyś słowa: "Miłość nie jest słodka. Łączy skrajne poświęcenie ze skrajnym egoizmem. Zawiera w sobie potrzebę, by poświęcić się dla ukochanej osoby, a także by tę ukochaną osobę posiąść. By dominować i zostać zdominowanym"*).
I właściwie w dużej mierze oddają one uczucie, jakim Chana – główna bohaterka książki pt. „Mój Michael” – obdarza swojego męża. Najwyraźniejsza warstwa opowieści traktuje o małżeństwie dwojga młodych ludzi. Ona, Chana, studentka literatury hebrajskiej, ma 20 lat. On, Michael, student geologii, raptem niewiele więcej. Po ślubie zamieszkują razem w wynajmowanym mieszkaniu. Z perspektywy dekady Chana napisze w swoim zeszycie: „W zimowy dzień o dziewiątej rano potknęłam się na schodach. Nieznajomy chłopak chwycił mnie za łokieć. Rękę miał silną i pewną.”**) Jest rok 1950. Na wiosnę biorą ślub. Niebawem na świat przychodzi ich syn. Kolejne zapisy pokazują, jak małżeństwo zrodzone z marzenia, obszyte gronostajem fantazji i szyfrem znaków okazało się rozczarowaniem.
Sprowadzając charaktery obojga bohaterów do gatunków literackich, można powiedzieć, że on to sucha i rzeczowa rozprawka, czyli racjonalnie poukładany, z zakresem zadań do wykonania, może nie błyskotliwy, lecz mocny siłą solidności i konsekwentnej pracowitości. Ona to wytwór wyobraźni powstały z marzeń i snów, zmienna egocentryczka, przejawiająca tendencje do brutalności i neurotyzmu. Podobno przeciwieństwa się przyciągają. Te natomiast krążą wokół siebie, wyłaniają się milcząco z własnych półcieni, stroniąc od rozmowy. Są jak oddalające się elektrony. Jego i ją zetknął przypadek, bo słowa „przyczyna” oboje używają bardzo ostrożnie, jakby celowo unikali zetknięcia z ogniskiem zapalnym.
Paradoksalnie w książce „Mój Michael” na pierwszy plan wysuwa się przede wszystkim postać Chany – młodej kobiety, córki, żony, matki. Choć w tytule mowa o nim, bezwiednie otrzymujemy wiedzę o niej, jakby ona sama bała się, że zostanie pominięta, a wspomnienia stanowią jej sposób, by przetrwać, by pokonać strach przed zapomnieniem i śmiercią. Po 10 latach zapisuje w zeszycie – nawet nie nazywa go dziennikiem czy pamiętnikiem – chwile, które utkwiły jej w pamięci, chwile spędzone z Michaelem, z dzieckiem, a przede wszystkim z sobą samą. Nie potrafiąc znaleźć odpowiedzi na wiele pytań, w tym także i na to, dlaczego wyszła za Michaela, Chana ucieka w stany, które dalekie są od realnego życia. Ucieka w głąb siebie, ucieka do fantazji, sennych marzeń. Jest w nich zwykle, w przeciwieństwie do prawdziwej Chany, silną i walczącą księżniczką, raz wybawiana z opresji, innym razem bezwstydnie poniżana, ale finalnie dumna i zwycięska. W fantazjach w różnych rolach pojawiają się także towarzysze zabaw z dzieciństwa – arabscy bliźniacy – silni, groźni, a jednocześnie pociągający tajemniczością. Chana, otoczona przyziemną codziennością, poszukuje intensywnych doznań poza schematem powtarzalnych dni, jednak nie potrafiąc pokonać lęków, dawnych zahamowań, niebezpiecznie dryfuje na pograniczu jawy i snu. Co charakterystyczne, dzięki tym zabiegom rzeczywistość u Oza staje się bardziej odległa niż sen, a przemijająca jawa opływa apatyczną Chanę, jakby ta była ledwie biernym obserwatorem, a nie uczestnikiem własnego życia.
Choć Michael studiuje geologię, lecz to Chana przejawia wiele cech wspólnych z tą nauką. Mimo że emocjonalnie zastygła jak miliony lat nawarstwień litosfery, jednak czasami potrafi palić ogniem nieposkromionej namiętności. Pełna sprzecznych sił, które na nią działają. Podobne podobieństwa widać między Chaną a Jerozolimą, miastem otwartym acz pełnym odgrodzonych dziedzińców. Chana napisze: „Można było siedzieć na dworze, a mimo to pozostawać w zamknięciu i ukryciu.”**) Jakby pisała o sobie, bo ona sama, choć młoda i pociągająca, jest już wewnętrznie skostniała, podobnie jak piękna Jerozolima, która z z powodu ostrych skał i głazów jawi się być niedostępną twierdzą.
Obraz Jerozolimy to kolejna warstwa, którą Oz przed nami rysuje. Jerozolima jako miasto, a także jako zarzewie istnienia zagrożeń z jej burzliwą przeszłością, niepewną teraźniejszością i wątpliwą przyszłością. Jerozolima została przez Oza zantropomorfizowana, autor nadał jej mnóstwo cech ludzkich. Raz jest smutna, innym razem odległa, knuje, jęczy, jej serce bije, czasem krwawi, a światło wydobywa z niej za każdym razem inną twarz. Widnieją na niej ślady historii dawnej i tej aktualnej z odczuwalnym napięciem na linii izraelsko-palestyńskiej oraz kryzysem sueskim włącznie. Jednak Oz aspektom politycznym nadał wymiar bliskiej codzienności, wprowadził je w półmrok uliczek, wyrył w zatartych napisach na murach „W ogniu i krwi upadła Juda, w ogniu i krwi Juda powstanie”**), utrwalił w posępnych płotach. Jerozolimski nastrój napiera cieniem kolczastych krzewów, każdym nadchodzącym dźwiękiem, żywą pamięcią kamieni. Jerozolima jest w Chanie, a Chana jest Jerozolimą, od której nie ma ucieczki. Są na siebie skazane.
„Mój Michael” to także obcowanie z czasem. Z czasem, który wymyka się spod kategorii liniowego czwartego wymiaru. U Oza czas jest obecny, czas dotyczy i nie daje odpocząć. Staje w drzwiach niczym niechciany gość, którego można próbować nie dostrzegać, ale nie wolno ignorować. Oz doskonale to oddaje w zapisach Chany, która choć kurczowo trzyma się przeszłości i wręcz chorobliwie karmi się interpretacją minionych znaków, to jednak chwilami odsłania zapowiedź nadchodzących wydarzeń.
Powieść Oza usiana jest znakami, przeczuciami, znamionami. Żadne z nich nie zostało wyrażone wprost, każde spowite jest rozmytym kontekstem, zawoalowane przypadkiem, przysłonięte perspektywą, jakby wszystkie balansowały na wiotkiej granicy rzeczywistości i marzenia, jawy i onirycznych fantazji. Z jednej strony to one wydają się być drogą do poznania przyczyny, a z drugiej ostrzegają przed dążeniem do ślepej wykładni. U Oza trudno o niezbite wnioski i oczywiste stwierdzenia. To książka, z lektury której z pewnością narodzi się więcej pytań niż odpowiedzi. Ale może właśnie ta niejednoznaczna metaforyka stanowi metodę na znalezienie praprzyczyny? Tej odnoszącej się do małżeństwa Chany i Michaela, a także do historii Izraela i Palestyny. A może po prostu przyczyny? Chana znowu napisze: „(…) zarówno literatura, jak i geologia sięgają w głąb, do praźródeł, by wydobyć z nich ukryte skarby.”**)
Książka Oza usiana jest również skarbami. Choćby kwestie związane z siłą, którą człowiek posiada w sobie, ale także siłą pamięci, siłą będącą motorem napędowym do spełnienia marzeń, np. tych o niezależnym państwie. Czy siła to agresywna walka na śmierć i życie, akcentowanie własnej dominacji, z wyraźnym rozgraniczeniem na dobre i złe narody? Czy siła to raczej spokojna i konsekwentna praca nad rozwojem jednostki, Izraela i sąsiednich państw? Chana powie, że ta wersja jest zbyt banalna. Michael skonstatuje, że przecież „Banał nie jest przeciwieństwem prawdy.”**) Cały Oz – oględny i wielowymiarowy.
Paradoksalnie w „Moim Michaelu” siłą i słabością Jerozolimy, całego Izraela, ale i pojedynczego człowieka, jest destrukcyjna przeszłość, która syci się krwawymi skorupami, jest pogrążona w ciągłym konflikcie, osaczona wojennymi lękami, nękana przez sąsiadów, niespokojna i niespójna wewnętrznie. A jednocześnie z tej samej obolałej historii i istniejących zagrożeń rodzi się moc, która na palące jądro niepokojów nadsypuje utwardzoną poświeceniem, scalającą warstwę wyrzeczeń, konsekwencji, dyscypliny i odpowiedzialności. Tę sprzeczność postaw doskonale reprezentują Chana i Michael, ale widoczna jest również w obrazie samej Jerozolimie z otaczającą ją naturą czy w innych wątkach powieści.
Czy więc „Mój Michael” jest rzeczywiście książką tylko o rozpadzie małżeństwa? Czy może o samotności jednostki? Albo może o sile opuszczonego narodu? A może jeszcze o niezabliźnionych ranach, o oszustwie czasu? A może o…? Oz umiejętnie podsuwa mgnienia z pozoru przelotnej narracji, które pobudzając wyobraźnię czytelnika, wywołują obrazy i skojarzenia. W niektóre zanurzamy się z pełną prędkością, z innych po chwili się wycofujemy, nie będąc pewni właściwego kierunku, do jeszcze innych powracamy i zmieniamy co do nich punkt widzenia. Jednak to, co Oz opanował do perfekcji, już na początku swej drogi literackiej, to angażowanie czytelnika w dyskurs nie tylko o tym, o czym jest powieść, lecz także z czego została utkana.
Wielu widzi w Ozie pisarza-profetę, który potrafi przewidzieć przyszłość. Oz jednak nie nakazuje, nie nawołuje, Oz też nie moralizuje, a dyskretnie pokazuje zwykłe sprawy prostych ludzi, dzięki czemu wyostrza wrażliwość odbiorcy na kwestie tożsamości, na relacje jednostek w kontekście praw zbiorowości o przeciwstawnych interesach. To tu dopatrywałabym się jego siły sprawczej.
I jeszcze krótko o warstwie łączącej izraelskiego autora z polskim odbiorcą, czyli o przekładzie Agnieszki Jawor-Polak. Myślę, że przyjaźń Jawor-Polak z tekstem Oza szczególnie dobrze się prezentuje w najtrudniejszych do odzwierciedlenia mieszankach akwarelowo-świetlistych niuansów natury, w odcieniach chaotycznych nastrojów Chany oraz jej erotyzujących „przebiśnieniach”. Tłumaczka uchwyciła je tak, by źrenica, ucho, a także serce czytelnika mogło wyczuć najmniejsze niemal drgnienie przeistaczającej się atmosfery.
*) P. Reiter, Wspominamy Amosa Oza, „Wysokie Obcasy”, 1.11.2019 r.
**) cytaty z książki Amosa Oza „Mój Michael” z Domu Wydawniczego REBIS