„Jakby pamięć była koralikiem, który może wystrzelić jej spomiędzy palców, ze stukotem potoczyć się po podłodze, wpaść w szczelinę i zniknąć”
USA nawiedził wielki kryzys. Wszystko upadło. Aby ludzie nadal mogli funkcjonować, powstał represyjny system rządów — PAKT. W ramach PAKT-u rządzący mogą odbierać dzieci rodzinom, aby ukarać je za antyPAKTowskie zachowania. Bird to dwunastolatek, który mieszka razem z ojcem. Przed laty jego matka zniknęła z dnia na dzień. Bird za wszelką cenę chce ją odnaleźć. Kiedy znajduje tajemniczy list, wkracza na niebezpieczną drogę, która całkowicie może go zmienić.
Ostatnio mam szczęście do czytania książek, które ciężko określić. Które ciężko zamknąć w ramach jednego gatunku. Tak też jest w przypadku „Nasze zaginione serca” Celeste Ng. Z jednej strony jest to literatura piękna. Z drugiej jest to przerażające sc-fi. Momentami czyta się ją jak doskonały thriller.
„Nasze zaginione serca” zaczyna się dość powolnie i niepozornie. Poznajemy dwunastolatka, który żyje w świecie rządzonym przez PAKT. Nie zna innego życia. Nie rozumie niektórych rzeczy, chociaż dostosowuje się do nich. Z czasem prawda o Pakcie zaczyna się wylewać. Najpierw dostrzegamy ją nieśmiało wychylającą się spomiędzy słów. Potem uderza nas jak obuchem.
Ta książka bardzo mną wstrząsnęła. Niesamowicie napisana i poprowadzona. Przepiękne zdania zachęcały do czytania. Ogromna w tym zasługa tłumaczki. Ja już to powtarzałam przy okazji tłumaczenia „Wiem, dlaczego w klatce śpiewa ptak”. Elżbieta Janota ma niesamowity dar władania słowem. Przepięknie buduje zdania, nie odbiera im tej magii, którą zapewne chciała przekazać czytelnikowi autorka.
A magię spotykamy tu na każdym kroku. To, że opowieść prowadzi dwunastolatek, jeszcze bardziej podkreśla ten fakt. Patrzymy na świat przez pryzmat jego naiwności, która z czasem zaczyna opadać. Brniemy przez protesty, krzywdę i cierpienie. Poznajemy ciemne strony życia w świcie, który tylko z pozoru jest nieskazitelny.
Czytając „Nasze zaginione serca” od razu widać, czym inspirowała się autorka. Epidemia koronawirusa, rasizm względem ludzi o azjatyckim pochodzeniu, wszelkie próby zastraszania poprzez odbieranie dzieci i próbę ich indoktrynowania. Książka przepełniona bólem i żalem. Bardzo ciężka i bardzo ważna. Wyciskająca łzy i zmuszająca do refleksji „dokąd zmierza ten świat”.
A mimo tego całego bólu i cierpienia dostrzegamy w niej nadzieję. Dostrzegamy miłość i opór. Dostrzegamy, że wszystko zaczyna się od jednostki. Autorka pokazuje nam, że trzeba walczyć i się nie poddawać. Bo czasami wystarczy jedna iskra, by zapłonął świat.
Kolejną rzeczą, która bardzo porusza w tej powieści, jest miłość matki i syna. Tęsknota i ból po odejściu. Autorka opisała, jak ciężko pogodzić się ze zniknięciem rodzica i co dzieje się w dziecku po jego odejściu.
Mimo tego, że cała książka kręci się wokół PAKT-u i reperkusji, to nie sposób nie dostrzec jak pięknie i niejednoznacznie zbudowani są bohaterowie oraz świat. Każdy z bohaterów jest wielowarstwowy. Nie wiemy od nich wszystkiego. Powoli ich poznajemy i odkrywamy, do czego są zdolni.
Apokaliptyczny świat, który wykreowała autorka, jest przerażająco realny. Niektóre z opisanych przez nią rzeczy działy się całkiem niedawno. Które dzieją się na naszych oczach. Autorka zbudowała świat pełen podziałów. Świat, w którym trzeba walczyć o przetrwanie. Świat, w którym to my jesteśmy dobrzy, bez względu na to, co robimy, a oni są źli. Oni chcą nam odebrać nasze życie i nasze pieniądze. A my musimy ich powstrzymać za wszelką cenę.
Obok tej książki nie da się przejść obojętnie. I niech Was nie zwiedzie okładka. Książka jest o wiele bardziej mroczna, niż mogłoby się wydawać.
„Skoro świat stał w płomieniach, równie dobrze mogłaś zapłonąć jasno”