„Namaluj mi słońce” – jakże często słyszymy taką prośbę od dziecka. Czy wystarczy wtedy wziąć do ręki żółtą kredkę lub farbkę i kawałek kartki i… namalować słońce? Często tak, ale jak się okazuje nie zawsze. Na pewno nie o to chodziło Marysi, siedmioletniej dziewczynce, gdy z taką prośbą zwróciła się do Sabiny – głównej bohaterki powieści Gabrieli Gargaś „Namaluj mi słońce”
Powieść ta zaintrygowała mnie już w chwili, gdy czytałam o niej w zapowiedziach wydawniczych. Nazwisko autorki niewiele mi mówiło, bowiem nie spotkałam się do tej pory z jej publikacjami. Nie ona więc była powodem mojego zainteresowania utworem. Nie jest tajemnicą, że bardzo lubię powieści obyczajowe, a jak jest w niej jeszcze wątek miłosny, to więcej mi do szczęścia nie potrzeba. Tu – sądząc po opisie na stronie wydawnictwa – miłość miała być, ale to co zaintrygowało mnie najbardziej, to zawód wykonywany przez główną bohaterkę „przyjaciel do wynajęcia”. Spotkaliście się z kimś takim? Bo ja nie!!!
Poczytałam sobie również nieco w internecie o autorce i dowiedziałam się, że obie mamy wykształcenie ekonomiczne. To tylko wzmogło moją ciekawość. Pomyślałam sobie „ciekawe, czy moja koleżanka „po fachu” potrafi pisać interesujące powieści?” Trzeba było to sprawdzić. I tak niedawno zasiadłam sobie wygodnie na swojej ulubionej kanapie z książką p. Gabrieli w ręku.
Gabriela Gargaś – z wykształcenia ekonomista bankowiec. Zakochana w życiu marzycielka. Mama, przyjaciółka, córka, siostra, szwagierka, ciocia, partnerka, kobieta całą duszą. Każda czytelniczka znajdzie w bohaterkach jej książek trochę z siebie.
W wolnych chwilach zagłębia się w lekturze książek i wyprawach w nieznane. Jej motto życiowe brzmi „Sztuka życia to cieszyć się małym szczęściem”.
Nakładem Wydawnictwa Feeria ukazały się już dwie jej książki: „Jutra może nie być” i „W plątaninie uczuć”, które cieszą się niesłabnącym powodzeniem u czytelniczek.
(Źródło:
http://wydawnictwofeeria.pl/pl/ksiazka/namaluj-mi-slonce)
Sabina Kotarska jest samotną kobietą po trzydziestce. Do tej pory nie trafiła na mężczyznę, który zawładnąłby jej sercem. Mieszka więc sama w niedużym mieszkanku i wolny czas poświęca na czytanie książek. Jest bardzo zorganizowaną osobą, w jej życiu nic nie odbywa się spontanicznie. Na swój sposób jest podobno szczęśliwa. Ale czy tak jest naprawdę, czy może Sabina udaje – nawet przed samą sobą? Jest – jak już wspomniałam na samym wstępie – przyjacielem do wynajęcia. Nie…nie… nic z tych rzeczy – tu nie chodzi o żadną agencję towarzyską czy choćby dziewczynę do towarzystwa w dosłownym tego słowa znaczeniu. Sabina spotyka się z ludźmi, którzy ją potrzebują, żeby z nimi porozmawiać, wysłuchać, a nieraz po prostu pobyć. Nieznajomemu łatwiej jest pewne rzeczy powiedzieć, zwierzyć się, nawet wypłakać.
I tak się toczyło to nieciekawe, monotonne i przewidywalne życie Sabiny – dom, biuro, spotkanie w kawiarni z klientem, biuro, dom – do pewnego słonecznego dnia, kiedy spotkała Marysię. To rezolutne, sympatyczne i bardzo dojrzałe jak na swoje siedem lat dziecko zmieniło w jej życiu wszystko. Sabina na początku z dużą niechęcią odnosiła się do tej „przyjaźni”. Bo czyż może dorosła kobieta przyjaźnić się z siedmioletnią dziewczynką? Mało tego – kobieta, która nie ma swoich dzieci i właściwie nie chce ich mieć. Kobieta, która w zasadzie nie lubi dzieci. Jak się okazało, to były tylko wyobrażenia Sabiny, a może maska, jaką przybrała w celach obronnych. Bo przecież łatwiej się żyje, jeśli wmówimy sobie, że nie potrzebujemy miłości, że nie interesuje nas rodzina, nie chcemy mieć dzieci, że jesteśmy osobą samotną z wyboru. Ale Marysia była takim uroczym dzieckiem. Nie sposób było jej nie polubić. I Sabina zauważyła, że coraz częściej myśli o tej dziewczynce i coraz bardziej czeka na każde z nią spotkanie. Marysia również bardzo przywiązała się do Sabiny. Lubiła spędzać z nią czas, rozmawiać, śmiać się. Dziewczynkę wychowywał ojciec, matka odeszła od nich.
Była młoda, ładna, nie chciała być żoną i mamą. Miała widocznie inne plany na życie.¹
Marysia bardzo przeżywała sytuacje, gdy widywała inne dzieci ze swoimi mamami. Bardzo za nią tęskniła i wbrew wszystkiemu bardzo ją kochała. Było jej tym bardziej ciężko, ponieważ koleżanki ze szkoły nie akceptowały jej – była inna, nie miała mamy. Nic dziwnego więc, że dziewczynka tak bardzo przylgnęła do Sabiny, w pewnym momencie zaczęła ją nawet nazywać „mamusią”.
W takiej sytuacji musiało również dojść do spotkania Sabiny z ojcem Marysi. I tu na widowni pojawił się Maks…
Co wyniknie z tej znajomości? Jak ułożą się losy Sabiny? Czy wreszcie kogoś pokocha całym sercem? Czy Marysia będzie w końcu miała rodzinę, za którą tak tęskni? A może… wróci jej mama? Jesteście ciekawi … to zapraszam do lektury „Namaluj mi słońce”.
Jakbym miała określić temat tej powieści jednym słowem, to stwierdziłabym, że jest to książka o samotności, która towarzyszy tu prawie każdej postaci. Sabina nie ma nikogo, z kim chciałaby dzielić swoje życie. Nie ma przyjaciół, znajomych też nie za dużo. Oszukuje sama siebie, że taki właśnie stan jej odpowiada, że nikogo nie potrzebuje do szczęścia. Jej samotność potęguje jeszcze niskie poczucie własnej wartości. Sabina nie czuje się osobą atrakcyjną. Swoje lata już ma, a do tego w okresie nastoletnim była osobą mocno pulchną, co powodowało, że chłopcy niezbyt chętnie się z nią umawiali. I teraz, mimo że z „puszystości” nie pozostał nawet ślad, trauma z dzieciństwa i okresu dorastania często daje o sobie znać. Sabina nadal boi się odrzucenia, nie darzy mężczyzn zaufaniem, stara się ich unikać i nie angażować w jakiekolwiek związki.
Samotna jest również Marysia. Dziewczynka porzucona przez własną matkę, nie akceptowana przez równolatków z powodu swojej „inności” często w sobie szuka winy za zaistniałą sytuację. Tak bardzo pragnie mieć normalną rodzinę, kochającą i kochaną mamusię, do której mogłaby się zwrócić ze swoimi problemami, porozmawiać, czy po prostu przytulić. Żaden, nawet najbardziej kochający ojciec, nie jest w stanie jej tej matki zastąpić. Nasuwa się tylko pytanie – jak zdrowa psychicznie kobieta może porzucić swoje własne dziecko? Jak może dalej żyć, wiedząc, że gdzieś mieszka taka mała istotka, którą ona nosiła przez dziewięć miesięcy pod sercem? Ja nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.
Na szczęście Marysia ma ojca, dla którego jest całym światem, a my mamy kolejną osobę samotną w powieści. Maks – ojciec dziewczynki jest przedsiębiorcą – przystojny, bogaty, dowcipny, obiekt westchnień niejednej kobiety. Specjalnie napisałam, że jest przedsiębiorcą, który prowadząc swoją firmę, nieraz stosował ryzykowne posunięcia w biznesie. I na ogół ryzyko się opłacało. Jakże inaczej postępuje w swoim życiu osobistym. Tu boi się zaryzykować, boi się dać szansę kolejnej miłości, bo już raz został skrzywdzony do bólu przez ukochaną kobietę. Otoczył się murem i nie tak łatwo pozwoli go zburzyć.
Samotni są również wszyscy klienci Sabiny – i ci młodzi, którzy nie potrafią znaleźć swojego partnera życiowego lub też ciągle trafiają na „niewłaściwą osobę”; i ci starsi, którzy z przyczyn losowych żyją sami i nie mają dobrego kontaktu z bliskimi.
Ale autorka nie zatrzymuje się na problemie samotności. Gdyby tak było byłaby to powieść na wskroś pesymistyczna, smutna, przygnębiająca, przeładowana złymi emocjami. A tak nie jest. Pani Gabriela podaje nam jednocześnie lekarstwo na samotność, najlepsze z możliwych i chyba jedyne prawdziwe. Jest nim przyjaźń z drugim człowiekiem. Już Platon dawno, dawno temu stwierdził:
Dobry przyjaciel jest wielkim darem nieba.
I takim właśnie darem niebios dla Sabiny jest Marysia i przyjaźń z tą małą dziewczynką. Przyjaźń, która powoduje, że chce się żyć, chce się codziennie wstawać z uśmiechem na ustach i czeka się na spotkanie z małą przyjaciółką. Przyjaźń, która w rezultacie prowadzi do czegoś więcej, do prawie (a może wcale nie prawie) macierzyńskiej miłości. Bo czyż miłość macierzyńską ma prawo odczuwać tylko biologiczna matka? Na pewno NIE !!!
Takim darem niebios jest również Sabina dla Marysi. To dziecko tak samotne wreszcie poznało smak prawdziwej przyjaźni, znalazło kobietę, do której mogło przybiec i podzielić się swoim smutkiem, radością, drobnym zwycięstwem i porażką. Kobietę, która potrafiła pomóc, wysłuchać, coś doradzić, a czasem tylko po prostu przytulić i otrzeć łezkę. Nic dziwnego, że dziecko wybrało sobie Sabinę na swoją drugą mamę i pozwoliło kobiecie usłyszeć najpiękniejsze słowo świata: „mamusiu…”.
„Namaluj mi słońce” to w końcu również powieść o miłości. O miłości nieoczekiwanej, budzącej się dopiero, a już pochłaniającej cały świat – myśli w dzień, sny w nocy. O miłości, której trzeba dać szansę, mimo wcześniejszych niepowodzeń, cierpień, bólu. O miłości, która sprawia, że życie jest piękniejsze i codziennie wstaje się z uśmiechem na ustach i w oczach. O miłości, którą odkrywa się od nowa, którą się kosztuje po kawałeczku, która prowadzi do uniesień i niewysłowionego szczęścia.
Opowieść o przyjaźni i miłości, które pokonują samotność
mówi napis na okładce książki i jest to stuprocentowa prawda. Przy tym wszystkim opowieść niebanalna i jakże prawdziwa. Rozejrzyjmy się wokół siebie, ileż znajdziemy ludzi samotnych, dzieci porzuconych przez matki, mężczyzn i kobiet cierpiących z powodu odrzuconej miłości. To przecież ci sami ludzie, których historię przeczytaliśmy w tej powieści; historię, którą w tak piękny sposób przekazała nam Gabriela Gargaś.
Powieść urzekła mnie również swoim językiem – prostym, trafiającym do odbiorcy, a jednocześnie bardzo pięknym. Pani Gabriela robi z nami, co chce – nie pozwala nam oderwać się od czytanej historii, zmusza do refleksji i przemyśleń, wyzwala niesamowite emocje, sprowadza na nasze usta uśmiech lub łzy do oczu. Potrafi też „przemycić” na kartach powieści całą masę prawd życiowych, które powodują, że na wiele rzeczy patrzymy z innej perspektywy.
Co tu dużo mówić – kolejna polska współczesna pisarka, z którą żal było się rozstawać. Piękna, ciepła, wzruszająca powieść przemyślana i dopracowana pod każdym względem. Na pewno powrócę do twórczości Pani Gabrieli i to wkrótce. A Wy pozwólcie sobie namalować słońce i przeczytajcie tę cudowną powieść. Polecam serdecznie wszystkim !!!
¹ „Namaluj mi słońce” Gabriela Gargaś, Wydawnictwo Feeria, 2014, str.52
moja ocena: 8/10