Warto chyba na początek przywołać fakty o autorce książki, podane przez redaktorów publikacji:
„Przed śmiercią zniszczyła swoje fotografie i przygotowała nekrolog do publikacji po pogrzebie: ‘Nie było mnie, byłam, nie ma mnie, nie dbam o to’”.
Czy to wynik skromności, buty, rezygnacji, odwagi, mądrości, nihilizmu, …? Według mnie konsekwencja długiego życia i trzeźwego namysłu nad światem. Namysłu pozbawionego strachu, doraźności, koniunkturalności czy infantylizmu. Taka była Helena Eilstein, polska filozofka żydowskiego pochodzenia, ateistka kierująca się humanistycznym naturalizmem. Po prostu przeczytała Biblię i literalnie przeanalizowała zawarte w niej treści. Co z tego wyszło, zawarła w „Biblii w ręku ateisty”, książce pisanej przez 8 lat.
Profesor potraktowała temat poważnie, czyli tak, jak na to zasługuje. Rzeczowo i przy użyciu szerokiego wachlarza narzędzi hermeneutycznych wspartych współczesną etyką i naukami przyrodniczymi, przełożyła kluczowe elementy przesłania biblijnego na język czytelniejszy ludziom kolejnego milenium. Końcowy efekt to trudny traktat, dla niepoznaki nazwany przez autorkę zbiorem szkiców. Z reguły książki nie czyta się szybko, należy często przedzierać się przez wielokrotnie złożone zdania i niepokojąco często sięgać do słownika wyrazów obcych (nie chodzi nawet o łacińskie sentencje). Warto jednak całość ‘przepuścić’ przez własny umysł. Główną motywacją Eilstein była chęć skonfrontowania starożytnego rozumienia eschatologii, aksjologii, transcendencji z współczesnym ich odczytaniem i recepcją społeczną tych obszarów cywilizacyjnych dociekań. Zastanawiając się nad mitotwórczą rolą opowieści, zdolnością ludzkiego umysłu do przyjmowania wybiórczego treści, które nazwała ‘otorbieniem’, dociera do głęboko skrywanych pokładów naszych uprzedzeń, naiwności, zakłamania, tęsknoty za prostymi prawdami, które zbyt często budują wiarę religijną. Problem jest rudymentarny, szczególnie dla tych, którzy nie traktują religijności jako płytkiej obrzędowości przy choince czy nad pisankami.
Szczególnie cenne w opiniowanej pracy, zwłaszcza dla polskiego odbiorcy, jest pozbawione niepotrzebnej rewerencji podejście do Pisma. Eilstein zakłada, że Biblia jest tekstem, który należy z uwagą przeanalizować, ale bez wstępnych założeń, co do intencji wyciąganych wniosków. Ponieważ sam tekst źródłowy jest obszerny, to filozofka skupiła się na krytycznej analizie tych mitów, toposów, opowieści, historii, scen i powiastek, które współcześnie rezonują, stanowią element żywego dyskursu teologicznego czy moralnego. Słusznie uznała, że krytyczna analiza powinna się właśnie na nich opierać, bo to one stanowią przyczynę konfliktów miedzy wyznaniami czy denominacjami, im uwagę poświęca się w kazaniach, one stanowią podstawę katolickiego katechizmu. Szczególnie ważne w analizie musiały się więc okazać: kosmogonia z rajskim początkiem, sens czynu Kaina, przymierza z Noem, Abrahamem i Mojżeszem, poświęcenie Izaaka, cierpienie Hioba, Dekalog i kluczowe elementy przesłania nowotestamentowego (epifania, pasja, paruzja).
Z meta-tematów, które powracały w różnej konfiguracji, bo wydały się autorce kluczowe dla wspomnianych rozbieżności międzywyznaniowych czy współczesnej moralności, należy wspomnieć o: judaistycznym i chrześcijańskim rozumieniu przymiotów Boga, sensie kary boskiej, historycznej zmienności istoty monolatrii, głęboko wbudowanej w tekst starotestamentowy mizoginii, herezji, destrukcyjnej wizji narodu wybranego. Te wszystkie kluczowe wątki Eilstein szeroko, na podstawie rozbudowanych przykładów, opisała odnosząc i konfrontując z współczesną kondycją człowieka. Bardzo dobry ogólny ogląd całości odczuć autorki o Biblii, które również wyniosłem po lekturze jej pracy, bardzo trafnie sama podsumowała we wstępie (str. 58):
"W percepcji czytelnika (...) np. (...) ateisty, może ona (powinna!) być uważana za niezmiernie cenny składnik naszego dziedzictwa kulturowego, za skarb (...). Szereg zawartych w niej narracji wzrusza nas, a nawet fascynuje (choć nie brak w Biblii również utworów będących kiczami). Inspiruje nas ona do wartościowych refleksji o charakterze ontologicznym, egzystencjalnym, moralnym Odnajdujemy na jej kartach pierwociny najszlachetniejszego ze znanych nam etosów - etosu współczesnego humanizmu. Jest zarazem Biblia zbiorem utworów archaicznych, przy których lekturze wielokrotnie uderza nas prymitywizm nie tylko np. w zakresie kosmologii i innych działów wiedzy empirycznej (...), ale i w zakresie norm oraz ocen moralnych uznawanych przez autorów poszczególnych części tego kanonu."
Niewątpliwie lektura "Biblii w ręku ateisty" u osoby wierzącej może wywołać wielokrotny szok, oburzenie, niezgodę, złość. Wydaje mi się jednak, że szczere pochylenie się nad argumentami autorki, pozostawi w każdym sporo pozytywnego/konstruktywnego namysłu nad tym, w co wierzy, czemu tak a nie inaczej, skąd przekonania nabył/a, czemu można myśleć inaczej. Z punktu widzenia prawa stanowionego, relacji między osobami wyznającymi różny system wartości, warto przemyśleć liczne niemiłe (dla katolików czy żydów) obserwacje. Na przykład Eilstein odrzuca wszelkie oskarżenia pod swoim adresem o 'bluźnierstwo', którego nie może popełnić osoba niewierząca w Boga. Bardzo negatywnie ocenia wybiórczość formułowanych współcześnie sądów o treściach biblijnych, szczególnie wobec dyskusyjnej transcendencji. U dorosłych życzeniową wiarę religijną w Boga, który karze, nagradza, daje sobie prawo do formowania moralności wewnętrznie sprzecznej (w książce przykładów na to pada mnóstwo), porównuje do postawy dziecka, które pełną zależność emocjonalną od rodziców realizuje przez uległość, poczucie winy i finalnie akceptację nałożonej okresowo kary (str. 104). Stawia bardzo poważne pytanie - czy Bóg starotestamentowy jest tym samym, co w Nowym Testamencie? Jeśli tak, to znaki zapytania wobec źródeł katolickiej doktryny nabierają dodatkowej mocy w kontekście teodycei, okrucieństw Księgi Jozuego (np. analiza na stronie 373), czy zmuszania ludzi przez Boga do grzechu (historia ucieczki z Egiptu - str. 363). Jaka jest kontroferta autorki? Chyba sporo wyjaśnia niepokojący cytat (str. 317):
"Wielu ateistom łatwiej jest znieść zło świata, uważając, że nie istnieje nikt, kto by mógł je unicestwić, a nie chce tego uczynić - uznając, że wszechświat jako pozbawiony świadomości nie odznacza się okrucieństwem, tylko po prostu, jak głosili greccy ateiści, 'nie wie, że na nim jesteśmy'."
Ponieważ Eilstein interesuje przede wszystkim współczesne odczytanie Biblii i wpływ tego aktu na opis otaczającego nas świata, relacje grupowe, sądy wartościujące, to wspomniane pojęcie 'otorbienia' staje się jednym z kluczowych składników krytyki postaw wierzących. Analizując w duchu literalizmu kolejne księgi biblijne, przytacza komentarze współczesne (od Kierkegaard, poprzez redaktorów najważniejszych polskich tłumaczeń Biblii, prof. Annę Świderkównę, kanony Katechizmu Kościoła Katolickiego i wypowiedzi prasowe duchownych). Pokazuje, że zbyt często i zbyt pochopnie 'modeluje' się niejasności biblijne na korzyść własnych tez, okrutne akty boskie czy Izraelitów pomija się lub wprost wypiera, byle zachować zbudowaną spójność moralną wiary z przywołanym tekstem (w szczególności należy przywołać tu str. 364, 454, 614, 647, 665). Filozofka podaje liczne przykłady odcieni i niuansów unikania niewygodnych treści przez współczesnych komentatorów, a ostatecznie wnioskuje, że "fundamentalistyczny stosunek do przekazów biblijnych wyrażających lub implikujących sądy moralne nierzadko prowadzi do stępienia poczucia moralnego". (str. 462)
Najważniejsze dla chrześcijan treści dotyczą Nowego Testamentu. Dla mnie te akurat partie, były z raczej powtórzeniem znanych tropów i analiz dokonanych z reguły bardziej szczegółowo przez innych autorów (*). Filozofka, kontynuując wcześniejszy sposób argumentacji, Jezusa odczytuje ewangelicznie, czasem poprzez porównanie synoptycznych z janową opowieścią, zawsze jednak skupiając się na konsekwencjach dla wczesnochrześcijańskich wspólnot i nas zanurzonych we współczesności. Przy tej okazji zwróciłem uwagę na analizę nielogiczności historii związanych z narodzeniem Jezusa (str. 601) i nierealistyczności jego procesu przed Sanhedrynem (str. 550). Zdecydowanie jednak najciekawsze analizy w tej części dotyczyły zdumiewającej kwestii percepcji empirycznej cudów Jezusa, które z jednej strony były niewyobrażalnie doniosłe, z drugiej kompletnie zignorowane przez ewangelistów i nieistniejące w niezależnych przekazach historycznych. W konsekwencji stosuje się w wyjaśnieniu współcześnie tego fenomenu 'pętlę poznawczą' - wiara w cuda wynika z wiary w ich istnienie (str. 650-651). Stąd wyewoluował żywy obecnie przekaz tomaszowej wątpliwości syntetycznie podany w Biblii: "Błogosławienie, którzy nie widzieli, a uwierzyli.".
Jak sugerują przytoczone wyżej słowa autorki ze wstępu, Biblia stanowi dla niej również źródło pozytywnych wrażeń estetycznych. Za szczególnie wartościowe literacko uznała rzadko przywoływane trzy księgi (Księga Rut, Księga Jonasza, Księga Judyty). W swej krytyce postaw wiernych judeochrześcijańskich dostrzega dużo dobrych ewolucyjnych zmian moralnych, szczególnie w kontekście ascezy, roli kobiet, ekumenizmu. Przyczyn tych pozytywnych przemian upatruje zarówno w dopracowywaniu interpretacji tekstu Biblii w duchu zwrócenia się ku istocie człowieczeństwa, jak i w wyniku konsekwencji zewnętrznych, wobec doktryny, zjawisk nowożytnych - w szczególności humanizmu i rozbudowanych praw socjalnych i obywatelskich w ostatnich kilkunastu dekadach.
Po lekturze "Biblii w ręku ateisty" pozostało w głowie sporo przemyśleń. Mogę zgłosić niewiele formalnych sprzeciwów wobec wywodów autorki. Chyba niepotrzebnie zagłębiła się tak mocno we współczesne koncepcje fizyki teoretycznej i kosmologii by skontrować bardzo naiwny przekaz z Księgi Rodzaju. W szczególności niepotrzebny był opis modelu Hartle'a-Hawkinga z niezrozumiałym pojęciem 'rozwarstwienie' (str. 153-157). Czytałem te partie kilka razy i wydały mi się ostatecznie niespójne i zupełnie zaciemniające przekaz (choć mam jaką taką wiedzę o astrofizyce).
"Biblia w ręku ateisty" to bardzo pogłębiona analiza. Eilstein pozostawiła po sobie tekst, który powinien stanowić powszechnie czytany komentarz do Biblii, taki będący w kontrze do oferowanego przez 'depozytariuszy wiary'. Nie jest sztuką zmierzyć się z argumentami przekonanych do naszych sądów, ale z inteligentnymi kontrargumentami. Nawet, jeśli wytrącają nas one z poszukiwanego stanu stabilności emocjonalno-poznawczej, to warto je poznać.
BARDZO DOBRE PLUS - 8.5/10
=======
(numeracja stron na podstawie wydania: STAPIS 2020)
* "Autentyczna ewangelia Jezusa", Geza Vermes, Homini 2009; "Nowy Testament. Historyczne wprowadzenie do literatury wczesnochrześcijańskiej", Bart D. Ehrman, Wydawnictwo CiS 2014