Gdy byłam dzieckiem, wierzyłam, że wszyscy żyją w ten sposób co ja, a przynajmniej bardzo podobnie. Te wszystkie opisy innych kultur były odległe i bardziej baśniowe niż realne. To było zwykłe stwierdzenie, że owszem – one istnieją, ale tylko na kartach książek i w programach telewizyjnych. Z czasem mój świat się powiększał. Więcej widziałam, więcej czytałam i więcej ludzi spotykałam. W jakiś sposób nadal byłam zamknięta na ludzi żyjących podobnie jak ja, ale wiedziałam już z całą świadomością, że inne osoby w inny sposób postrzegają, inaczej żyją i że inne kultury istnieją dokładnie na tym samym świecie co ja, mimo że wydaje się to być tak niezmiernie daleko i w odmiennej rzeczywistości. Do dzisiaj intryguje mnie ta różnorodność i kulturowa, i ta pomiędzy pozornie podobnymi do siebie ludźmi. Co innego nas cieszy, co innego sprawia, że cierpimy, czego innego pragniemy i co innego daje nam szczęście. Czy to nie jest niesamowite?
Félix razem ze swoją mamą mieszka w Paryżu i wiedzie bardzo szczęśliwe życie. Nie przeszkadza mu, że ma inny kolor skóry, ponieważ jest kochany i akceptowany. Jego mama jest niezwykle radosną i silną osobą, która sprawia, że każdy dzień jest niezapomniany, a zarazem niesie ze sobą bezpieczeństwo. Jednak pewnego dnia wszystko się zmienia – mama Félixa przestaje się uśmiechać, co sprawia, że jego świat zostaje pokryty popiołem dawnych chwil. Smutek zaczyna się rozpowszechniać. Pozostaje tylko walka o ten jeden uśmiech, która musi się odbyć u samego źródła powstania – w Afryce. Czy Félix zdąży na czas dotrzeć na inny kontynent i uratować swoją mamę? Od czego tak naprawdę zależy szczęście?
Myślę, że większości z Was nie muszę przedstawiać tego autora, ponieważ nieraz i nie dwa gościł już na moim blogu. Prawdopodobnie pisarz zdobył moją sympatię już w podstawówce, gdy przeczytałam tak osławionego "Oscara i Panią Różę". Z czasem poznałam równie cenione opowiadanie "Trucicielka". Właśnie wtedy to nazwisko zapadło mi w pamięci i przez kolejne lata wyznaczało ścieżkę mojego czytelnictwa. Razem z twórczością Schmitta spędziłam wiele godzin, które prowadziły do przeczytania książek określonych przeze mnie jako wybitne i niestety tych też o wiele gorszych. Mam wrażenie, że pisarz pisze niesamowicie nierównomiernie, dlatego też nie wiedziałam, czego się spodziewać po jego najnowszej powieści. Kolejne dzieło, które zawładnie mym sercem, czy zwykła, mało znacząca powieść? Niestety to drugie.
Zacznę od standardowej zalety książek Schmitta, która nigdy się nie zmienia – oczywiście mowa tu o stylu. Jest on unikatowy i zawsze w ten spokojny, ale oczarowujący sposób prowadzi czytelnika przez strony powieści, by w pewnym momencie istniała tylko ta jedna historia, a prawdziwy świat pozostał poza umysłem człowieka. Zarazem jest utrzymany w konwencji bardzo poetycznej, choć może lepiej jednak pasowałoby słowo patetycznej. Każde zdanie niesie ze sobą pewnego rodzaju podniosłość zmuszającą do szacunku i zrozumienia. Autor w swoim dorobku pisał książki oceniane przeze mnie jako katastrofalnie napisane, ale nigdy nie mogłam odmówić mu mimo wszystko szacunku za ten język.
Niestety główną zaletą fabuły jest najzwyczajniejsza w świecie monotonia. Mijały strony, a ja nie mogłam oddać się z całą pasją historii małego Félixa i jego mamy. Cała opowieść była dla mnie chaotyczna i przede wszystkim posiekana. Raz byliśmy w kawiarni należącej do mamy naszego bohatera, w drugim momencie w ich mieszkaniu, a zaraz już w Afryce i te przejście nie były dla mnie zrozumiałe. Początkowo mimo wybitnie wolnej akcji utrzymywała się magiczna aura, która przypominała mi, że to wszystko jedna wielka metafora, która prawdopodobnie mnie oczaruje, jeśli tylko uda mi się zrozumieć, co chciał przekazać czytelnikowi Schmitt. Niestety czas pokazał, że czym dalej, tym książka stawała się przyziemna, a moje myśli wracały do codzienności.
Bohaterowie tym razem też zostali potraktowani po macoszemu. Mieli jakieś charakterystyczne cechy, ale to nie wystarczyło, by wykreować pełnowymiarowe postacie. Sam Félix wykazywał się bardzo nietypowym myśleniem, co mi imponowało, a jemu samemu dodawało niezwykłości. Szkoda tylko, że to był jedyny ciekawy aspekt jego osobowości. Za to jego mama wywołała we mnie olbrzymią antypatię nawet wtedy, gdy jeszcze się uśmiechała. Nie czułam żadnej wewnętrznej potrzeby, by utożsamiać się z którymkolwiek z dwójki głównych bohaterów.
Oczywiście jak to w książkach Schmitta tematyka okazała się bardzo trudna i ważna. Tylko że ja tym razem nie do końca zrozumiałam tego metafizycznego wydźwięku powieści. Mam pewne przypuszczenia, ponieważ zauważyłam wątki dotyczące depresji czy przywiązania do ojczyzny, ale nie jest to wystarczające, bym mogła na tym zbudować bazę do głębszych rozważań.
Przykro mi, że historia Félixa nie przypadła mi do gustu, a długo wyczekiwana przeze mnie powieść okazała się co najwyżej przeciętna. Być może moje zbyt duże oczekiwania sprawiły, że nie byłam w stanie docenić tej książki. Również możliwe, że brak zrozumienia wpłynął na negatywny odbiór. Dla osób, które są bardziej związane z tematyką, może nieść wiele ważnych treści. Dlatego tym razem nie powiem Wam, czy polecam książkę, czy też nie. Zależy to od Waszych indywidualnych preferencji.