Jeszcze zanim zabrałam się za czytanie „Prawa matki” miałam pewne obawy, że nieświadomie nawet będę porównywać tę książkę z powieściami Jodi Picoult, co mnie zdziwiło, bo przecież Jodi nie jest według mnie absolutnie mistrzynią książek obyczajowych. To po prostu pisarka, której warsztat cenię i szanuję, natomiast z twórczością Diane Chamberlain spotykam się po raz pierwszy i kompletnie nie wiedziałam, czego powinnam się spodziewać. Opis jednak podpowiedział mi, że być może wspomniane przeze mnie porównywanie będzie nieuniknione, tym bardziej, że na tylnej okładce znalazła się rekomendacja The Bookseller „Świetna powieść! Równie porywająca, co książki Jodi Picoult”. Wiedziałam, że dobrze robię, nie sugerując się tymi słowami.
Andy Lockwood nie jest tacy, jacy są jego rówieśnicy. Piętnastoletni chłopiec cierpi na płodowy zespół alkoholowy i przez to często mówi to, co mu ślina na język przyniesie, w różny sposób interpretuje zakazy obowiązujące w publicznych miejscach i nie zawsze potrafi przewidzieć konsekwencje swojego zachowania. Jego matka mimo wszystko widzi w nim niezwykle wrażliwego i kochanego chłopca. Jednak, gdy dochodzi do podpalenia kościoła, w którym na spotkaniu pojawia się Andy, wiele jego rówieśników oraz dorosłych, to właśnie Andy staje w świetle oskarżeń. Laurel Lockwood już raz utraciła swojego syna z powodu zaniedbania i nie zamierza dopuścić do tego po raz kolejny. Jednak czy będzie w stanie bezwzględnie uwierzyć swojemu dziecku i powstrzymać się od podejrzeń?
Przyznam szczerze, że jedną rzeczą w tej książce jestem szczerze zachwycona – podejściem autorki do pewnych tematów. Diane Chamberlain porusza tutaj nie tylko problem alkoholizmu, jego wpływ na życie danego człowieka oraz bliskich mu osób, ale również z niezwykłą wrażliwością odnosi się do depresji poporodowej, której ofiarą pada wiele kobiet oraz stosunku społeczeństwa, w szczególności rówieśników Andy’ego do jego choroby. Chłopiec ma piętnaście lat, jednak zachowuje się jak dwunastoletnie dziecko i jest z tego powodu często wyśmiewany przez kolegów w szkole, odtrącany przez nich i odsunięty. Dla Andy’ego każdy nowo poznany chłopiec czy dziewczynka stają się przyjaciółmi, do momentu, w którym dana osoba nie wyrazi swojej niechęci wobec niego. Naprawdę ciężko było czytać te momenty, w których autorka przedstawiała jawną niechęć wobec chłopca, szczególnie, że jest to nastolatek naprawdę inteligentny i kochany, choć nie zawsze świadomy zła, z którym się spotyka.
Niestety, poza podejściem autorki do trudnych tematów niewiele jest rzeczy, które mnie zachwyciły czy chociażby w jakiś sposób zainteresowały. W pewnym momencie wręcz miałam wrażenie, że Diane Chamberlain trochę niedbale podchodzi do pewnych kwestii, jak chociażby samo zatrudnienie adwokata, co z pewnością nie będzie dla nikogo zaskoczeniem podczas czytania tej powieści. I to właśnie w tym momencie nie mogłam się wręcz powstrzymać przed porównaniem tego motywu do książek Jodi Picoult, bo o ile w jej książkach wątek z adwokatem zostaje zawsze bardzo dobrze i ciekawie rozwinięty, to w „Prawie matki” jest ledwie poruszony i jakby wepchnięty na siłę, po to, żeby dodać książce realności, co niestety niezbyt się udało.
Zaskoczona byłam, jak wiele razy powieść ta przynosiła mi na myśl telenowele brazylijskie, w których relacje międzyludzkie są niekiedy tak zagmatwane, że w pewnym momencie aż odechciewa się śledzenia danego serialu. W „Prawie matki” bohaterowie są ze sobą momentami tak powiązani, że mogłabym uznać tę powieść na idealny materiał do jakiegoś scenariusza. Już nawet potrafiłabym sobie wyobrazić opis do jednego z odcinków: „Miguel dowiaduje się, że Stefano nie jest jego synem, a jego biologicznym ojcem jest Fernando, który zaś szalenie kocha jego żonę. Miguel jest załamany, jednak sam nie kocha Margarity, matki Stefano, tylko jej najlepszą przyjaciółkę, Robertę, z którą ma dziecko – rocznego Modesto, który nie wie, kto jest jego ojcem. Fernando pragnie, żeby ukochana przez niego Margarita rzuciła męża, jednak ona sama nie wie, co ma zrobić. Kocha obu, jednak nie wie, że Miguel ją zdradza (sama też przecież zdradziła). I w jaki sposób w to wszystko zamieszany jest Florencio?”. *
Autorka nie wyidealizowała swoich postaci, przedstawiła ich złe oraz dobre strony. Pokazała tak naprawdę, że nie ma ludzi idealnych, że każdy jest człowiekiem i popełnia błędy, których czasami już nie da się naprawić. Ludzką cechą jest je popełniać, ludzką też wybaczać, co nie raz ukazała w „Prawie matki”. Każdy z bohaterów jest inny, każdy z nich ma swoje sekrety i tajemnice, których zazdrośnie strzeże przed bliskimi. Nie zawsze jednak się to udaje, przez co wiele ludzi cierpi. Myślę, że Diane Chamberlain bardzo dobrze spisała się w kwestii przedstawienia ludzkich osobowości i bardzo realnie przedstawiła swoje postacie – przecież nie ma ludzi idealnych.
Dużą zaletą tej powieści jest to, że czyta się ją niezwykle szybko. Na początku miałam trochę problem z tym, żeby się w nią „wgryźć”, jednak po kilku kartkach popłynęłam z przygodami bohaterów i uważnie śledziłam losy Andy’ego, choć to nie tylko o niego chodzi w tej książce. Narracja przedstawiona jest z kilku punktów widzenia, dzięki czemu można z łatwością poznać myśli i uczucia innych bohaterów. Cóż… może inni mogą, bo tutaj właśnie niestety muszę napisać, że w żaden sposób nie mogłam… przeżywać tej książki. Choć napisałam wcześniej, że ciężko było mi czytać fragmenty, w których rówieśnicy Andy’ego okazywali wobec niego niechęć, tak naprawdę uczucia te były całkiem powierzchowne, a sama powieść wydaje mi się być zbyt sucha. A może po prostu to ja nie zgrałam się na tyle z tą historią i bohaterami i nie byłam w stanie ulec ich emocjom?
Pomimo wielu wad nie odradzam tej książki nikomu. Poza faktem istnienia kilku minusów, są też plusy, dla których na pewno warto po tę powieść sięgnąć. Ja się w żadnym stopniu nie zniechęcam do autorki, po prostu uznaję tę książkę za niezbyt udaną lekturę, ale nie żałuję jej przeczytania. Z pewnością sięgnę po inną książkę Diane Chamberlain i dam autorce drugą szansę – oby zachęciła mnie ona do dalszej przygody z twórczością tej pani.
* Proszę nie brać tego na poważnie. Moja wiedza na temat telenoweli brazylijskich wynosi tyle, co nic.