Rozmaici psychologowie nie od dzisiaj i nie od wczoraj zastanawiają się nad fenomenem ludzkiej pamięci. Dlaczego jedne wydarzenia, pomimo, że miały miejsce już dosyć dawno temu, pamiętamy z fotograficzną wręcz dokładnością a inne, zdecydowanie bliższe czasowo, zapominamy? Czy nasze najwcześniejsze wspomnienia wynikają z nas samych czy są tylko projekcją tego co opowiadali nam rodzice lub inni świadkowie naszych dziecięcych poczynań? Jaki wpływ na nasze dorosłe życie mają traumatyczne przeżycia z wczesnego dzieciństwa? Nauka pewnie jeszcze długo, a być może nigdy, nie znajdzie jednoznacznej odpowiedzi na te pytania - osobiście sądzę, że takiej reguły po prostu nie ma, a wszystko zależy od konkretnej osoby.
Powieść "Letni domek" autorstwa brytyjskiej pisarki Marci Willett dotyka właśnie problemów pamięci i bolesnych przeżyć z dzieciństwa. Główny bohater Matt to trzydziestokilkulatek, wschodząca gwiazda literatury fantastycznej. Jego pierwsza powieść odniosła międzynarodowy sukces i wszyscy czekają na kolejny bestseller. Tymczasem Matt cierpi na kryzys twórczy na który nakłada się dodatkowo śmierć matki oraz powracające koszmary z dzieciństwa. Ojciec Matta był korespondentem wojennym w Afganistanie i zginął kiedy Matt miał pięć lat a jego siostra Imogene była jeszcze niemowlęciem. Ich matka nie radziła sobie zupełnie ze stratą męża i przypłaciła to alkoholizmem. Szczęściem w nieszczęściu dziećmi zaopiekowała się Lottie, przyjaciółka ojca z wydawnictwa. To właśnie ona i jej szwagier Milo sprawili, że Matt i Im mieli spokojne i w miarę normalne dzieciństwo.
Matt od zawsze miał wrażenie jakiejś wewnętrznej pustki i poczucie straty czegoś ważnego, nie potrafił jednak określić co lub kogo utracił. Przeglądając po śmierci matki jej rzeczy natrafił na plik swoich fotografii - co dziwne, na żadnej nie było jego siostry, a i on sam nie pamiętał miejsc, ubrań ani zabawek ze zdjęć. Intuicja podpowiedziała mu, że może jeżeli zdoła rozwiązać tajemnicę fotografii to będzie mógł rozprawić się z nękającymi go demonami przeszłości. Matt zostawia swoje londyńskie mieszkanie, kupuje od Milo budynek zwany Letnim Domkiem i tam w otoczeniu najbliższych, na których zawsze mógł liczyć, oraz w scenerii swojego dzieciństwa odbywa podróż w przeszłość.
Autorka nie skupiła się tylko na problemach Matta, chociaż jest on postacią pierwszoplanową. W czasie kiedy Matt rozgrzebuje swoje wspomnienia jego siostra Im, Lottie, Milo i jego syn Nick przeżywają lepsze i gorsze chwile, które też nie pozostają bez wpływu na Matta. A przeszłość coraz szerzej otwiera swoje wrota...
Biorąc do ręki "Letni domek" nie nastawiałam się na jakąś szczególnie ambitną lekturę. A kiedy przeczytałam co na temat książki ma do powiedzenia wydawca doszłam do wniosku, że to kolejna lekka książka na jeden wieczór. I tu czekała mnie niespodzianka. Powieść Marci Willett zdecydowani nie jest popołudniowym, lekkim czytadłem, chociaż czyta się ją rzeczywiście szybko. Autorka uniknęła częstego błędu w tego typu literaturze i stworzyła postacie wielowymiarowe - nie ma bohaterów zdecydowanie pozytywnych ani zdecydowanie negatywnych. Wszyscy popełniają jakieś błędy, przeżywają rozterki, bywają samolubni, miewają zły humor ale też nie brak wśród nich przyjaźni i miłości, która jest w stanie powiązać ze sobą obcych ludzi - Matt i jego bliscy tworzą prawdziwą rodzinę, chociaż nie są połączeni więzami krwi.
Serdecznie polecam tę książkę. Ciekawe czy uda się wam odgadnąć zagadkę fotografii przed końcem lektury Mnie się niestety nie udało... Ale to chyba tylko i wyłącznie dobrze świadczy o autorce:)