Moje pierwsze spotkanie z twórczością Elif Shafak wspominam ze wzruszeniem. Mam tu na myśli książkę „10 minut i 38 sekund na tym dziwnym świecie”. Obcowanie z tą nieoczywistą i szczerą prozą było dla mnie niezwykłym doświadczeniem. Już wtedy zachwycałam się, że autorka pisze o życiu tak, jakby już całe przeżyła, jakby była już staruszką, która dzieli się wieloletnim doświadczeniem, a ile w tym było mądrości, szczerości i czułości... Sięgając po kolejną jej książkę miałam ogromne oczekiwania, a jednocześnie bałam się, że czar pryśnie. Na szczęście nic takiego się nie stało. „Bękart ze Stambułu” uświadomił mi jedynie, jak bardzo tęskniłam za piórem Elif Shafak, a przede wszystkim za jej niespiesznym snuciem narracji pełnej metafor, dźwięków, smaków i zapachów, które z ogromną siłą oddziałują na zmysły. Cieszę się, że mogłam wrócić do Stambułu, pełnego sprzeczności, który choć wydaje się barwny i tętni życiem, przepełniony jest samotnością i niezrozumieniem. Po raz kolejny urzekł mnie swoją wielokulturowością, wybijającą rytm serca tego miasta. Życie miesza się tutaj ze śmiercią, bogactwo z biedą, starość z młodością, przyjęte normy z próbą ich obalenia... Elif Shafak uraczyła mnie prawdziwą literacką ucztą, stawiając przede mną kolejne półmiski pełne wartościowej treści i kusząc coraz to wymyślniejszymi daniami pełnymi znaków zapytania. Mój apetyt wzmagał się z każdą kolejną stroną, a ja smakowałam nawet pojedyncze słowo.
Osią tej powieści są trudne stosunki ormiańsko-tureckie naznaczone bolesną kartą historii, czyli ludobójstwem Ormian w Turcji w 1915 roku, do którego Turcy nie chcą się przyznać... Zderzenie kultur Wschodu i Zachodu również wydaje się być ważnym tłem i częścią tej skomplikowanej układanki, a losy głównych bohaterów i ich osobiste doświadczenia są tymi kluczowymi i najtrudniejszymi do ułożeniami kawałkami. Muszę przyznać, że poczułam powiew świeżego spojrzenia na kwestię tożsamości narodowej oraz pielęgnowania pamięci. Elif Shafak pisze o tym, że choć każdy człowiek pisze swoją własną historię, to przecież będzie ona utkana zarówno z przeszłości, jak i teraźniejszości, z losów narodu i rodziny, z oczekiwań, rozczarowań, nadziei, pojedynczych wzlotów i upadków. Niektórzy szukają swojej tożsamości przez całe swoje życie. Jedni odcinają się od swoich korzeni, inni kurczowo się ich trzymają. Tak jak nie ma uniwersalnego przepisu na szczęście, tak trudno jest wskazać najlepszy kierunek poszukiwań swojego miejsca na świecie.
Elif Shafak oszołomiła mnie ferią smaków i zapachów, wprowadzając w tajniki kuchni tureckiej i serwując coraz to wymyślniejsze dania. Już pyszne tytuły rozdziałów wzmagały mój apetyt. Po raz kolejny musiałam wyłuskiwać z jej prozy pojedyncze słowa, miałam wrażenie, że dosłownie każde ma znaczenie. Uwielbiam ją za to, że w cudowny i misterny sposób miesza magię z realizmem. Otuliła mnie baśniowość jej powieści, zachwyciła dojrzałość i mądrość, która z niej wypływa. Poczułam powiew prawdy o życiu, którą wręcz łapczywie próbowałam złapać... „Bękart ze Stambułu” to taka książka, którą trzeba smakować powoli, delektować się, choć chciałoby się ją wręcz połknąć na raz. Nie róbcie tego, nie czytajcie jej łapczywie, pozwólcie płynąć niespiesznie tej ważnej opowieści Elif Shafak...