Katarzyna Misiołek znana rzeszy czytelników z powieści obyczajowych tym razem postanowiła napisać kryminał, posługując się pseudonimem Daria Orlicz. Nie jest to jedyne fikcyjne nazwisko Misiołek, bo pisze również, jako Olga Faber. Przyznam szczerze, że trochę jest dla mnie niezrozumiałe używanie przez autorkę pseudonimów literackich skoro jej twórczość jest znana i raczej nie ma powodu by wstydzić się swojego nazwiska. Tym bardziej, że wydawca reklamuje książkę hasłem - Katarzyna Misiołek debiutuje w nowym gatunku! Moim zdaniem zabieg używania wymyślonych danych wprowadza niepotrzebne zamieszanie, no chyba, że autorka w ten sposób chciała się odciąć od dotychczasowej twórczości.
Wesołe miasteczko nigdy nie stanowiło dla mnie atrakcji, a diabelski młyn wręcz mnie przerażał. Pomimo tego odważyłam się do niego wsiąść, a potem nie było możliwości, aby go opuścić i musiałam dotrwać do końca. Lektura książki spowodowała, że poczułam się jakbym wpadła w bagno. Musiałam ją sobie dawkować, bo nie mogłam poradzić sobie z jej mrocznością i przerażającą aurą, jaką wykreowała autorka. Wydawało mi się, że jestem dość odporna na fikcję literacką, ale tematy poruszone w powieści przerażały mnie i wyczerpały psychicznie. O ile w przypadku „ Ktoś ci się przygląda” zarzucałam Misiołek zbyt lekko potraktowany problem stalkingu, który utonął w otoczce obyczajowej, to tym razem na 320 stronach nagromadziła tyle ludzkich dramatów, które mogłyby być oddzielnymi historiami kilku powieści. Stworzyła wiele wątków, które mogłyby posłużyć do zbudowania fabuły kilku kryminałów, a swoją mrocznością dosłownie przytłaczają czytelnika. Wszystko jest brzydkie, brudne, krwawe. Miałam wrażenie, że czytam kronikę kryminalną, w której roi się od nieszczęść i przestępstw. Dawno nie miałam do czynienia z tak przerażającą wizją współczesnego świata, ale niestety aktualną i prawdziwą. Uzależniony od zdrad policjant, sprawa pedofilii sprzed lat, małżeństwo z długoletnim stażem, które postanowiło zabawić się w swingowanie, porwane dziewczyny zmuszane do nierządu, dziewczyna w ciąży z żonatym mężczyzną, nastolatka, która ucieka z domu, uzależniona od alkoholu matka, przemoc wobec kobiet i dzieci i wreszcie porwanie dwulatki.
Nie odnalazłam w powieści ani jednego pozytywnego bohatera. Nikt tu nie jest idealny, nie ma czerni ani bieli, ale za to mnóstwo oblepiającej szarości, która pochłania bohaterów. „ Diabelski młyn „ to historia, w której za dużo zła, błota, nie ma żadnego światełka w tunelu. Mroczna, brutalna wywołująca dreszcze literatura, gdzie autorka nie oszczędza swoich czytelników. Pomimo, że włos jeżył mi się na głowie, a nieuzasadniony lęk mroził krew w żyłach, nie potrafiłam odłożyć książki.
Powieść czyta się bardzo szybko, nie przeszkadzała mi nawet mnogość bohaterów. W końcowym efekcie wszystkie sprawy i wątki się łączą, chociaż wcześniej nic na to nie wskazywało. Samo zakończenie wypadło jednak lakonicznie i niezbyt spójnie, jakby autorce nagle zabrakło pomysłu. Na plus szybkie tempo akcji, lekki sposób narracji i ciekawie nakreślony klaustrofobiczny klimat niewielkiego nadmorskiego miasteczka.
„ Diabelski młyn „to trudna i ciężka literatura nie dla ludzi o słabych nerwach i z pewnością nie jest ona odpowiednia dla młodych czytelników. Powieść dla fanów mrocznych kryminałów i czytelników, którzy lubią nieoczywiste historie z nutką grozy.
"(…) całe to cholerne, pochrzanione życie przypomina diabelski młyn właśnie – w jednej chwili jesteś na szczycie, w drugiej lecisz w dół na łeb na szyję...".