Horror to gatunek literacki, z którym rozstałam się dobre kilka lat temu, być może ze względu na to, że na rynku nie pojawiały się żadne ciekawe pozycje, a mi znudziły się już opowieści o duchach i demonach. Jednak powieść Aleca Covina to coś więcej niż tylko horror. To thriller z elementami fantastyki i grozy, w którym dostrzec można także trochę psychologii. Już po przeczytaniu pierwszej strony odniosłam wrażenie, że styl tego autora jest mi jakoś zadziwiająco znany. W miarę czytania zaczęłam dostrzegać coraz więcej podobieństw i z czystym sumieniem mogę porównać styl literacki tego autora ze stylem Deana Koontza. Zwięzłość, prostota i umiejętne trzymanie czytelnika w nieustannym napięciu – to cechy, które wyróżniają obu tych autorów, a czytanie ich powieści sprawiało mi ogromną przyjemność.
Co do samej historii opisanej w książce to zamieszczam krótki opis, pochodzący z tylnej okładki:
Stanley Holden jest wziętym autorem powieści grozy. W pracy kieruje się prostą zasadą – zrobić wszystko, by przerazić czytelnika. Ale rzeczywistość okazuje się znacznie bardziej przerażająca od fikcji – jedyna córka Stanleya zostaje okrutnie zamordowana na jego oczach. Wobec całkowitej bezradności policji, zrozpaczony pisarz postanawia sam rozwiązać zagadkę śmierci dziecka. Ściągnięty przesłanymi mu przez nieznaną osobę szokującymi zdjęciami, przyjeżdża do miasteczka Tusitala w Luizjanie. Miejsca, które niedawno stało się sceną niewytłumaczalnej, budzącej przerażenie masakry dzieci. Mieszkała tu nieżyjąca babka Stanleya, Rose. Przed kilkudziesięcioma laty była ona mimowolnym świadkiem straszliwej śmierci stu osób w pożarze domu i jako jedyna znała tożsamość podpalacza. Co łączy tę odległą historię ze współczesnym koszmarem? Czy za wszystkimi wydarzeniami kryje się tajemnicze bractwo o nazwie Wilki Fenrydera, o rodowodzie sięgającym wojny secesyjnej?
Chociaż opis ten zawiera już sporo szczegółów zarówno o bohaterach, jak i samych wydarzeniach, muszę dodać jeszcze kilka informacji, które są w moim przekonaniu dosyć istotne. Otóż większa część powieści skupia się na rodzinie Baldwinów, którzy potrzebując radykalnej odmiany, kupują zabytkową posiadłość i przeprowadzają się do Tusitali. Jednak wspomiany dom jest niczym innym, jak własnością nieżyjącej już rodziny McNeiceów, która zginęła w straszliwym pożarze. W nowym domu Baldwinów zagnieżdża się zło. Zło w postaci Stwora, który przybierając postać najskrytszych ludzkich lęków, prześladuje kolejnych mieszkańców Tusitali, a w szczególności tych, którzy poznali tajemnicę owej masakry sprzed kilkudziesięciu lat. Życie Baldwinów i ich synka Scottiego staje się prawdziwym koszmarem…
Oprócz głównych bohaterów, w “W Wilkach Fenrydera” znajdziemy również wspaniale przedstawiony ogólny przekrój mieszkańców miasteczka. Są wśród nich zarówno najbliżsi przyjaciele babki Stanleya (równie mocno uwikłania w spawę tajemniczego pożaru), jak i zwykli miejscowi, tacy jak: wścibska dziennikarka, atrakcyjna kasjerka czy zadziorna staruszka.
Autor (ku mojej wielkiej radości :)) nie szczędzi nam brutalnych i przerażających scen, ociekających krwią i nienawiścią. Szokujące morderstwa oraz tortury są tu na porządku dziennym. Przedstawiane tam obrazy przesycone są niezwykłym realizmem i sprawiają, że czytelnik czuje się, jakby był w samym centrum wydarzeń. A do tego wszystkiego udział sił nadprzyrodzonych stwarza nastrój ciągłego oczekiwania i niepewności. Niemniej jednak w moim odczuciu niektóre elementy fantastyki są nazbyt przekolorowane, ponieważ autor troszkę “przekombinował” niektóre fakty, włącznie z zakończeniem ksiązki, które w efekcie końcowym odrobinę mnie rozśmieszyło.
Ogólnie mówiąc, książka nie jest zła, ale nie jest też rewelacyjna. Jestem pewna, że wielu z was może się spodobać. Przekonajcie się na własnej skórze i oceńcie sami.