Pustynia od wielu lat była poróżniona z Krainą Kości, jednak ten ślub miał wszystko zmienić. Dlatego Shalia postanawia wziąć ślub z obcym człowiekiem, aby zapanował pokój, a jej rodzina i klan byli bezpieczni. Po ślubie dziewczyna dowiaduje się dwóch rzeczy: jej mąż z całego serca nienawidzi Żywiołów i chce je wszystkie zniszczyć... oraz że ona sama posiada magię. Córka pustyni po tym niebezpiecznym odkryciu musi balansować pomiędzy życiem a śmiercią. Czy uda jej się nie zdradzić? A może jej mąż się o wszystkim dowie? O tym trzeba się samemu przekonać.
Kiedy czytałam opis książki, to miałam wrażenie, że już coś takiego czytałam. Podobnie miałam po pierwszych kilkunastu stronach, dopóki autorka nie odkryła przede mną kart. Tematyka gnębienia jednej rasy z powodu kaprysu jednej jednostki nie jest znana mi od dziś, ale w tej książce nie zafascynowało mnie to, a sam ślub i obraz pana młodego.
Nie będzie spojlerem, jeśli powiem, że jest on mega przystojny i Shalia wręcz błaga w myślach, aby to on był jej prawdziwym mężem, a nie ktoś inny. Nie będzie też spojlerem to, że marzy o tym, aby założyć z nim szczęśliwą rodzinę... tak więc, co w tym innego niż można spotkać w innych książkach? A otóż to, że autorka pokazuje nam jak przyzwyczailiśmy się do tego, że każdy wybranek głównej bohaterki w książkach jest tym idealnym, przystojnym i seksownym kolesiem, który skrywa coś w sobie lub jest nieco zły... ale bohaterka go później prostuje i sprowadza na dobrą drogę. W jaki sposób nam to pokazuje? A taki, że z początku gwałtowność, pycha i chęć, aby wszyscy nadskakiwali Calixowi nie sprawia, że myślimy o nim negatywnie. Dopiero po jakimś czasie, kiedy więcej jego cech wychodzi na jaw dostajemy jasny sygnał, jaki on jest naprawdę, a Gaughen go nie uromantycznia ani nie prostuje. Wręcz przeciwnie! Pokazuje na przykładzie zachowania Shalii, że to nie jest dobre, że to nie jest romantyczne i że to nie jest miłość.
I za to ta książka dostaje ode mnie wielki plus, bo dzięki temu wątkowi stała się książką inną od innych. Bo nie oszukujmy się. Reszta książki to w większości schematy (np. Bohaterka nagle odkrywa w sobie moc), ale tak piekielnie dobrze opisane, że czytając płyniesz przez tę historię, która jest świetna. Ten cały fanatyzm, zniszczenie i magia jest ze sobą idealnie zgrane, chociaż niektóre elementy książki rażą niedopracowaniem.
Na przykład brat Shalii, który jest przy niej przez większość książki, jest moim zdaniem strasznie bladą postacią. Istnieje, ma swoją rolę... ale głębszego sensu w niej nie widzę. Tak samo mam z siostrą Calixa, która z początku była dla mnie światełkiem w tunelu... które później zgasło. Mogę znaleźć pęczki takich sytuacji czy wątków, które były nieco oderwane od rzeczywistości lub po prostu słabe... ale chciałam w tej recenzji skupić głównie na tym pozytywnym oddechem świeżości, który wcześniej opisałam.
Według mnie książka zasługuje na mocne 8/10. Polecam też zajrzeć do podziękowań autorki. Tak z ciekawości, aby dowiedzieć się, przez co ta musiała przejść, aby stworzyć tę książkę.