Wiecie co, to jest aż dziwne, że powieść, do której mogę zgłosić tyle konkretnych zastrzeżeń uznaję za aż tak dobrą. Że tyle razy coś mi lekko zgrzytało w tekście, tyle razy podczas lektury miałem wrażenie, że coś jest trochę nie tak, a mimo to czytałem z taką przyjemnością, miałem z tego tekstu taką frajdę.
Pozostaje krótko omówić zastrzeżenia. Po pierwsze sama historia jakoś tak nie angażowała. Jakoś tak nas nie interesowała. Sprawa z trupem dziewczyny była, miałem przynajmniej takie wrażenie, ledwo zaznaczona, ledwo ją czułem. Jest jakaś zamordowana studentka... i już. Odruchowo chciałem dopisać "jest jakieś śledztwo", ale go właśnie nie było :) Nic nie było. Sprawa ze śląskim wampirem sprzed lat - ok., tu śledztwo jest, ale czy ktoś się przejął jego losem? Czy ktoś kibicował, by go oczyścili/nie oczyścili z zarzutów? Ja nie. Skoro już jesteśmy przy wampirze, to cały opis spotkania z nim, gdzie jest kreowany na inteligentnego manipulatora był... no właśnie, długo się wydawało, że był nie wiadomo po co. Co ciekawe w pewnym momencie w tekście mamy naśmiewanie się z takiej kreacji morderców w popkulturze, gdy dostajemy dostęp do myśli jednej z postaci :) W sumie to dość zabawne, w kontekście kreacji powieściowego mordercy. Ok., pod koniec dostajemy wyjaśnienie, nawet ciekawe, ale czy wiarygodne?
Efektem ubocznym tego, że w powieści praktycznie nie mamy przedstawionego śledztwa jest fakt, że postać policjanta wypada blado. Jest w książce scena, w której spotyka się on z naszą dzielną antropolożką, aż się prosiło, by ten moment, w którym ich drogi się splatają był poprzedzony równolegle prowadzonymi historiami ich zmagań z tą samą sprawą. Jakimś "lustrem", "lustrowym" prowadzeniem ich wątków. I, wiecie, wtedy takie sceny spotkania postaci na pewnym etapie akcji kryminału są często prawdziwymi perełkami, najmocniejszymi elementami. Nie ma niczego takiego.
Nie do końca rozumiem, czemu autorzy tak się upierają, by myśleć o tym cyklu jako o etnokryminałach. Już w wypadku Ślebody miałem tę wątpliwość, tu powróciła ona ze znacznie większą siłą. Elementów etno nie było wiele, prawdę mówiąc były ledwo zaznaczone, i to raczej we wczesnych partiach tekstu. Nie jest to zarzut, bo czytałem to jako kryminał, zwyczajnie stwierdzenie faktu.
Plus za wstawki z zakresu antropologii kultury, wplecione w dialogi bohaterów, jednoznacznie na plus, zaciekawiały, zachęcały do własnych poszukiwań i nie brzmiały sztucznie. Obraz zdeprawowanej młodzieży i zgnębionej klasy robotniczej w porządku. Wstawki z przeszłości wampira intrygujące. Również opis tych "nieszczęśliwych na swój własny, konkretny sposób" rodzin jednoznacznie na plus. Atmosfera powieści jest o wiele mroczniejsza niż w "Ślebodzie", ale to też nie jest przecież wadą książki. Miłosne przeprawy dwojga głównych bohaterów troszkę mnie zmęczyły, ale obiektywnie pewnie mogły się podobać.
Dla jasności - powieść jest naprawdę dobra, wciągająca, ciekawa, z wyrazistymi bohaterami, świetnie napisana. I, co ważne na tle współczesnych kryminałów, tu był pomysł.